Jak przewozić dzieci w samochodzie – zmiana przepisów

Uwaga! Mamy zmianę przepisów odnośnie przewożenia dzieci w samochodzie

Nasze prawo musi dostosować się do prawa Unijnego. W związku z tym zmieniono niektóre przepisy dotyczące przewożenia dzieci w samochodzie. Zmiany mają ułatwić życie rodzicom, ale pamiętajcie, to wciąż od Was zależy głownie ich bezpieczeństwo! Czy są to zmiany na lepsze? Na pewno pozwolą zaoszczędzić trochę pieniędzy na foteliku, ale czy na bezpieczeństwie warto oszczędzać? Nie dawno pisałem o tym tutaj: Pomyśl o bezpieczeństwie swoich dzieci.

Najważniejsze zmiany:

  • Na przednim siedzeniu będzie można przewozić dziecko bez dodatkowego fotelika – pod warunkiem, że ma więcej niż 150 cm wzrostu.
  • Jeśli dziecko ma powyżej 135 cm wzrostu, będzie mogło jechać bez fotelika na tylnym siedzeniu.
  • W przypadku trójki dzieci na tylnym siedzeniu auta nowe przepisy pozwolą na to, by jedno z dzieci jechało bez fotelika, przypięte jedynie pasami, jeżeli nie ma możliwości włożenia trzech fotelików.
  • Zakaz przewożenia dzieci poniżej 3. roku życia w samochodach, w których nie ma pasów bezpieczeństwa. 

Co to oznacza w praktyce? Że dziecko powyżej 135 cm wzrostu nie potrzebuje więcej fotelika samochodowego by jechać z tyłu przypięte jedynie pasami lub gdy ma 150 cm wzrostu, to może jechać z przodu. Znika problem (czy aby na pewno?) trzeciego fotelika na tylnej kanapie. Do tej pory w foteliku trzeba było przewozić dzieci do lat 12.

A jakie są zagrożenia?

Według ekspertów główny problem, to wzrost dziecka. Gdy maluch ma 135 cm wzrostu i będzie przypięty pasami, to pas biodrowy (ten dolny) będzie przebiegał przez brzuch, a nie jak to jest u dorosłego, przez biodra, natomiast pas barkowy będzie przechodził zbyt blisko szyi. W razie wypadku może dojść do urazów wewnętrznych. Policja ma natomiast wątpliwości, jak sprawdzić wzrost dziecka na drodze – wiek jest przecież łatwiej.

Natomiast przepis o trzecim foteliku jest na tyle fatalny, że w przypadku gdy autem jedzie rodzina, mama, tata i trójka dzieci, to nawet jak najstarszy maluch nie ma 135 cm wzrostu, wg przepisów może jechać zapięty tylko pasami. Zostawiam pod rozwagę…

Przypominam, za nie prawidłowe przewożenie dziecka grozi mandat w wysokości 150 PLN i 6 punktów karnych.

O tym jak przewozić dzieci w samochodzie było już wiele w sieci, będzie też na blogu. 

Dla tych, co szukają więcej informacji:

https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/nowe-przepisy-dotyczace-przewozenia-dzieci-zobacz-co-sie-zmienia,506349.html – polecam ze względu na film ilustrujący i wypowiedź eksperta.

Photo credit: Kona Gallagher /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

Nigdy się nie poddawaj

Burza nadchodzi

Jako rodzina nie boimy się niczego. Stanowimy jedność i choćby najgorsze to damy radę. Ale czasem, nawet rodziną może wstrząsnąć, gdy tracisz pracę. Idzie burza. Czarne chmury zawisną nad naszą rodziną. Trzeba się przygotować. Najgorsze jednak w tym wszystkim nie jest, że tracisz pracę, tylko to, że czujesz jak zawiodłeś, czujesz się niepotrzebny i wciąż myślisz, że to Twoja wina. Czy byłeś kiedyś w takiej sytuacji? Co wtedy zrobiłeś?

Mam ukończone studia wyższe, znam języki i jestem inżynierem. Od zawsze pociągało mnie programowanie i komputery. Jednak świat potoczył się inaczej. Programuje, ale maszyny. Znam się na tym na tyle dobrze, że często szkoliłem innych. Moja praca jest twórcza i pasjonująca, a nawet potrafi sprawić mi radość. To najważniejsze chyba. Zarobki? Nie pytajcie proszę, to bez znaczenia, gdy ma się kredyt hipoteczny (na szczęście w złotówkach) i dwójkę dzieci. Na wakacjach nie byłem od 5 lat. Nigdy nie martwiłem się, co się stanie gdy stracę pracę, bo niby dlaczego? Przecież znam swoją wartość na rynku pracy i wciąż dzwonią headhunterzy z ofertami. Czuję się potrzebny. Lecz gdybym musiał, poszedł bym pracować na kasę w biedronce lub do kopalni (choć zostać górnikiem w dzisiejszych czasach, to nie głupi pomysł), bo żadna praca nie hańbi jeżeli jest uczciwa.

Gdy przychodzi załamanie

Lecz to nie ja stracę pracę. Straci ją moja żona. Powód? Nie jest górnikiem. Przecież górnicy to ludzie specjalnej troski, oni mają zapewniony byt i pracę. Moja żona pracuje w firmie, która ktoś postanowił zamknąć. Bo tak. Pięć lat studiów, studia podyplomowe, praca w zawodzie księgowej przez wiele lat i to wszystko „jak krew w piach”, bo tu gdzie mieszkamy w Wałbrzychu, po prostu nie może znaleźć pracy. Ja wiem, że wielu z Was zarabia te „minimum”,  ja wiem, jak ciężko pracują ludzie np. przy produkcji, jednak biorąc pod uwagę stawiane wymagania, wymagane minimalne doświadczenie, potrzebę ciągłych szkoleń ze względu na ciągłe zmiany przepisów (dziękuję Ministrowi Finansów) oraz odpowiedzialność – minimalna praca na tym stanowisku, to naprawdę może załamać. Szanuję ludzi ciężko pracujących, ale dostać tyle samo, co człowiek bez wykształcenia i kwalifikacji, nie jest miłe. Ale to nawet nie o kasę chodzi. Zaciśniemy pasa i choć kredyt i dzieci są jakimś tam obciążeniem, to nawet bez tej wypłaty sobie poradzimy. Zaczniemy oszczędzać, wrócę do planowania wydatków i domowego budżetu (bardzo ładnie to zostało pisane TUTAJ), zrezygnuję z kilku przyjemności i jakoś damy radę. Dzieciom jedzenia przecież nie braknie. Byle ta praca w końcu była.

Martwię się jednak o żonę. Martwię się, bo widzę jak się przejmuje i denerwuje. Jak chodzi przybita, zdenerwowana i boję się, żeby się nie załamała. Nigdy tego wprost nie powiedziała, ale ma do mnie pretensję, bo to prze zemnie wyjechaliśmy z ukochanego Wrocławia gdzie zapewne pracę łatwiej by znalazła. Zostawiła dla mnie wiele, poświęciła się, gdy ja pracowałem w wielkiej korporacji, a teraz to ja muszę jej pomóc. To dla mnie teraz najważniejsze.

To, że starci pracę, to nie była niespodzianka, wiadomo było od dawna i od dawna nie może znaleźć nowej pracy. Wiem, że czuje się załamana i nie potrzebna. Potrzebuje wsparcia. Coś musi być na rzeczy, bo chłopaki przynieśli nam do łóżka swoje zabawki. Te maskotki miały się nami „opiekować w nocy”. Tak, utrata pracy potrafi wstrząsnąć, potrafi zdołować i zdeptać marzenia. Ale najważniejsze, to się nie poddawać.

Nigdy się nie poddawaj

Chcę Wam przekazać, że choćby nie wiem co, to jako rodzina dacie radę. Trzymajcie się razem, wpierajcie i kochajcie. Tak jak złamiecie w rękach jeden patyk, tak dwa lub więcej, złamać na raz już nie jest prosto. Taka działa rodzina, która poradzi sobie z każdymi przeciwnościami. Choć macie małe dzieci, to one rozumieją więcej niż Wam się wydaje. Widzą Wasze troski i zmartwienia, widzą wasze kłótnie i złe spojrzenia. Nie wiedzą jednak jak Wam pomóc, lecz wtedy to Wasza rola by je przytulić i wyjaśnić co się dzieje. Pokazać, co znaczy być rodziną. Zdziwicie się, jak mocno się do Was przytulą i pocieszą, jak będą chciały mocno pomóc. Musicie tylko trzymać się razem i nigdy, przenigdy się nie poddawać. A wiecie, że po każdej burzy przychodzi słońce? To posłuchajcie…

Photo credit: James Loesch /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

Czego chciałbym pod choinkę

Lubię Boże Narodzenie

To jedno z Tych świąt, które lubię najbardziej. Boże Narodzenie zawsze było bardzo rodzinne i magiczne, bo w Wigilię nawet mój Ojciec potrafił mówić ludzkim głosem gdy nam składał życzenia. Zawsze też lubiłem (i nadal lubię) zaglądać do garów, gdy szykowano potrawy na wigilijny stół. Wspaniałe zapachy unosiły się w całym domu, stół  zawsze przykryty białym obrusem z odrobiną siana pod nim, a choinka… niemal zawsze taka sama, ale nawet w najgorszych czasach były pod nią prezenty. To chyba jedyne święta, które zawsze spędzało się razem. Zawsze. Mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni.

Te święta mam nadzieje nie będą inne. Prawdę mówiąc, to liczę, że to będą jedne ze wspanialszych świąt, jakie było mi dane przeżyć. Piszę o tym, bo rok miałem całkiem udany i choć kilka potknięć było po drodze, to jest całkiem dobrze. A co mi się w tym roku szczególnie udało? O tym za chwilę.

Podsumowanie roku 2014

Do najważniejszych wydarzeń minionego roku, dodajmy mojego roku, zaliczyłbym całkiem udaną zmianę pracy. O skutkach poprzedniej, przeczytacie we wpisie To, co najważniejsze w życiudlatego z zadowoleniem przyjąłem nową pracę. W tym roku, obchodziłem również 6 rocznicę ślubu z najwspanialszą kobietą na świecie. O tym, jak to się zaczęło możecie przeczytać we wpisie Krótka historia pewnej miłości, oraz dlaczego uważam, że ślub jest ważny we wpisie Po co mi ślub? Ale chyba największym wydarzeniem było założenie bloga, o którym myślałem od dawna, ale wcieliłem w życie w swoje urodziny – Mój pierwszy wpis – urodziny. Czy mój blog odniósł sukces? Tego do końca nie wiem, bo choć czytelników mam wielu to wciąż czekam na więcej i z pewnością dałem się zauważyć. Wiem natomiast, że przez te kilka miesięcy wyklarował się pomysł, który wcielę w życie w nowym roku. Myślę, że będzie to coś, czego brakuje trochę w sferze parentingowej, a jednocześnie będzie to „konkret”. Właściwie, to mogę zdradzić już trochę i podpowiedzieć czego będzie „więcej i konkretniej” na moim blogu, poprzez wpis Jak kupować bezpieczne zabawki, który jest jednym z wielu w kategorii BezpieczeństwoOprócz tego, to zdrowie dopisało, kasy jak zawsze zresztą czasem brakło, ale póki co nie brakuje miłości. Śmiem nawet twierdzić, że przyszły rok będzie pod tym względem lepszy.

Czego chciałbym pod choinkę

Tak naprawdę, to nie tylko pod choinkę, ale przez cały następny rok, chciałbym mieć więcej czasu dla dzieci nie tylko na święta (zobacz wpis Daj coś więcej niż prezent) i czasu na pisanie bloga, bo w końcu sukces to 90% włożonej pracy, a tylko 10% talentu. Nie wiem tylko jakie są proporcje dla SEO i PR, bo nie czytałem książek Kominka vel JasonHunt, a w tym roku raczej jego książek nie znajdę jej pod choinką (a może tak). No, ale tego wszystkiego, to chciał na przyszły rok. Chciałbym też, tego co wszyscy, choć w nieco innej formie, bo po prostu nie chciałbym głodu, biedy, bezradności i głupich polityków, którzy zostali wybrani jednak przez nas wyborców – Wybory to czas na zmiany. W tym roku udało się też odrobinę pomóc na przykład przez wsparcie #dladzieciakóworaz Zwierzaki Pocieszaki – gdzie nie tylko o tym napisałem, ale też sam wsparłem. Czego jeszcze chciałbym pod choinkę? Spokoju. Tego nigdy za wiele, ale dla siebie to chciałbym (szukam sponsorów):

Plan na 2015 rok

  • rozbudować bloga (współpraca i sponsorzy mile widziani)
  • pobawić się dronem (właściwie to go zbudować, bo podobno, dawno kiedyś, skończyłem automatykę na studiach we Wrocławiu)
  • zabrać dzieci do Afrykanarium we Wrocławiu
  • przetestować z chłopakami jakąś super wypasioną zabawkę (crash test mile widziany)
  • zabrać żonę na randkę (w tym roku jeszcze czeka mnie pierwszy od 3 lat film w kinie – Hobbit)
  • zwiedzić kilka zamków dolnośląskich i spotkać prawdziwego rycerza (jest szansa?)
  • nie dostać negatywnej opinii od  Komnika vel JasonHunt (choć i negatywna się przyda, jeżeli nie przekręci nazwy bloga oczywiście)
  • kilka innych pierdół, których nie wypada tu pisać, ale są dla mnie ważne

O postępach będę informował na bieżąco. W końcu podstawa to mieć dobry plan. W tym roku raczej wpisów więcej nie będzie, ale będę obecny na Fan Page, którego możecie sami polubić i polecić znajomym. Wybieram się w miejsce, gdzie internet i technika są co prawda, ale podczas świąt są zakazane niczym telewizja i tablet dla niemowlaka – Dzieci są analogowe, bo wbrew temu co się wydaje, to wierzę głęboko w to co piszę i tak (mniej-więcej) postępuję. A ty czego chciałbyś w tym roku pod choinkę?

Daj coś więcej niż prezent

Przed nami Mikołaj, a już za nie długo Święta. Gorączka zakupów ogarnęła chyba każdego. Wciągamy to w też i dzieci, bo przecież doskonale już wiedzą, że Mikołaj daje prezenty 6 grudnia, ale często też pod choinkę. Jakby tego było mało, to przecież mieliśmy, chyba pierwszy raz na taką skalę w Polsce, namiastkę amerykańskiego Black Friday, czyli nasz Dzień Darmowej Dostawy, a to wszystko po to, by kupić prezenty. Chyba nikt nie jest sobie w stanie wyobrazić Świąt bez prezentów pod choinką, bez tego szumnego rwania papieru, by dostać się do środka, a z drugiej strony ta nie pewność, czy prezent który kupiliśmy, po prostu się spodoba. W te Święta, daj coś więcej niż prezent.

Najlepszy prezent na świecie

Jeszcze nie tak dawno, najlepszym prezentem, na który czekałem z utęsknieniem, to były wspólne Święta z rodziną. Byłem wtedy daleko. Nigdy nie zapomnę tych chwil, gdy cały czas myślałem tylko o Świętach i tym, żeby przytulić do siebie żonę i dzieci. W końcu udało się, spędziliśmy Święta razem, a prezenty, które wtedy sobie wręczyliśmy były najlepszymi na świecie, bo dane z prawdziwej miłości i tęsknoty za sobą. O tym, że w Święta nie ważne są prezenty, tylko czas spędzony razem, często zapominamy. Fakt, prezent, zwłaszcza ten wyczekiwany, sprawić może wiele radości, tak dzieciom jak i dorosłym, ale prezent będzie miał sens tylko wtedy, gdy będzie w nim też miłość. Tylko, że miłości nie można kupić, tym bardziej drogimi prezentami, można jedynie zagłuszyć swoje sumienie. Czy dziecko, bardziej potrzebuje nowej zabawki, niż obecności swoich rodziców, lub długo wytęsknionego Taty, który wreszcie nie musi iść do pracy? Czy to w Święta, nie mamy więcej czasu dla siebie, także by pobawić się z dziećmi czy porozmawiać ze sobą? Czy to w Święta, nie siadamy przy Wigilijnym stole i razem łamiemy się opłatkiem? To czas robienia wszystkiego razem, całą rodziną. To, daję Wam na to moje słowo, będzie cenniejsze od wszystkich prezentów razem wziętych, które moglibyście dać sobie w te Święta.

Daj coś więcej niż prezent

Wspólnie spędzony czas, jest najcenniejszym prezentem dla każdego z nas. Zdaję sobie sprawę, że prezenty też trzeba kupić. Właściwie to został mi już tylko jeden, ten najważniejszy, no i sprawiający najwięcej problemów, czyli co kupić żonie? Zadanie iście arcytrudne, i choć czasu było sporo, zapewne w ostatniej chwili dopiero coś kupie. Taki już jestem, przepraszam Kochanie…

Chciałbym też zwrócić Waszą uwagę, na coś jeszcze. Pomoc innym. Dając prezent najbliższym, sprawiacie im niesamowitą radość. Są jednak ludzie, którzy w tym roku mogą nie mieć prezentów. Często są to ludzie samotni, schorowani, którymi nikt się nie interesuje. Często są to dzieci z domów dziecka, które na prawdziwe prezenty nie mogą zbytnio liczyć. Wiem, że nie każdy ma ochotę zaprosić kogoś obcego na Wigilię, choć niby tak nakazuje tradycja, ale pomóc zawsze można i trzeba. Tu wypiszę tylko kilka, tych które wpadły mi do głowy, ale czekam na Wasze, chętnie je dopiszę. Was proszę, pomóżcie, choć informację przekażcie dalej. Dajcie trochę od siebie, a będzie to na pewno więcej niż tylko prezent.

Jak dać coś więcej niż prezent

  • Akcja #dladzieciakow – mój wpis o tym i szczegóły akcji: Akcja #dladzieciakow – pomóż dzieciom
  • Szlachetna Paczka – projekt pomocy bezpośredniej, w której pomaga się biednym rodzinom poprzez zakup lub przygotowanie paczki.
  • W wielu miastach prowadzone są zbiórki żywności, czyli wystawione kosze, do których można włożyć po prostu jedzenie.
  • Stare rzeczy, których nikt nie potrzebuje, ale są jeszcze sprawne, można oddać komuś kto ich potrzebuje bardziej od Ciebie zamiast wyrzucić.
  • Wiele starszych osób w Twojej okolicy nie ma nikogo. Wystarczy, że pomożesz im posprzątać lub zrobić zakupy świąteczne.

(aktualizacja 08-12-2014)

  • Ciekawa i dobra inicjatywa, a jednocześnie dobry prezent dla dziecka Zwierzaki Pocieszaki – spieszcie się, bo to edycja limitowana.
Photo credit: asenat29 /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

Jak nie karać dzieci

Jak nie karać dzieci

Każdy chyba słyszał o bezstresowym wychowaniu dzieci. Znacie to? Nie jeden dowcip o tym słyszałem i przyznam się szczerze, że zaczynam w to wierzyć. Wszechogarniająca wolność, przypomina raczej anarchię, bo żadne normy już nas nie ograniczają, wolno nam wszystko, więc na coraz więcej pozwalamy też dzieciom, bo nie powiecie mi, że na zachowanie własnych dzieci nie macie wpływu. Nie wiem ile w tym prawdy, że to „bezstresowe wychowanie” jest temu winne, że dzisiaj tak ciężko o posłuch w szkole czy szacunek do starszych na ulicy, bo o mieniu wspólnym nawet nie wspomnę. Czy to czasy takie, a może po prostu brak kar za złe zachowania? A skoro już o tym mowa, to czy klaps (zobacz: Bicie uczy, ale tylko złych rzeczy” – kampania społeczna) lub inne kary psychofizyczne, które dziecko ma zmusić do dobrego zachowania, to dobra metoda wychowawcza?

Karanie nie działa – co do tego nie mam wątpliwości. Czy Was w pracy, ktoś każe biciem jak zrobicie coś źle? Może tylko zabiera premię, ale czy to znaczy, że następnym razem się nie pomylicie? Nie sądzę, raczej fakt  popełnienia błędu ukryjecie. A lubicie jak szef na Was krzyczy? Też nie? Szkoda, bo gdyby spróbował, to byście go do sądu o mobbing podali. To dlaczego myślicie, że na dzieci karanie podziała? To jak nie karać dzieci?

Kochasz, to wymagaj

Gdy rodzi się dziecko, to na Nas rodzicach spoczywa ogromna odpowiedzialność za wychowanie młodego człowieka. Gdy słyszę, że przewijanie, ciągły płacz czy nie przespane noce, to najgorsze co może rodzica spotkać (zobacz co mogłoby Cię spotkać, choć nie do końca się z tym zgadzam: HNB), to powiem tylko, że to był Pikuś (pan Pikuś). Pieluchy się skończą, noce będą coraz dłuższe, problemów sporo ubędzie ale zaczną się nowe. Bardziej tego, że mam przebrać dwie śmieszące pieluchy, nakarmić i wykąpać niemowlaka a potem jeszcze wstać w nocy ze 3 razy i kołysać w rękach (obu na raz, zobacz: Tata – najważniejsza rola w życiu), to bardziej obawiam się tego co nadejdzie teraz, wychowania.

Dziecko to mały człowiek, który musi nauczyć się żyć w społeczeństwie i musi też nauczyć się przestrzegać norm społecznych, rodzinnych i prawa. Dziecko nie może piszczeć, tupać i robić z rodzicami co chce, bo od dziecka, jako takiej samej jak wy osoby można wymagać. Choć dziecko łatwo mi zrozumieć, bo gdy ja każę mu wysiedzieć grzecznie pół godziny w poczekalni do lekarza, sam tyle czasu na zakupach bym nie wytrzymał, to jednak będę je prosił o spokój lub chociaż jakoś zagadywał. Dziecko potrzebuje granic i zasad, które muszą być oparte na obustronnym szacunku, tak samo jak dziecko ma szanować Was, tak i Wy musicie uszanować swoje dziecko. Zasady muszą być przestrzegane konsekwentnie, nie wybiórczo i nie wybranych, ale każdego w rodzinie. Potem trzeba się z dzieckiem dogadać, co nie oznacza pertraktacji, ale zapewne wiele rozmów i tłumaczenia, a przede wszystkim własnej postawy, bo jeśli sami robicie coś, co jest złe i dziecko to widzi, to wtedy te całe zasady można sobie w buty wsadzić, skoro tylko w jedną stronę obowiązują. Tego się właśnie najbardziej boję, bo żeby dobrze wychować dziecko, sam muszę się dobrze zachowywać świecąc mu niby przykładem. Boję się krzyku, tego że nie wytrzymam i krzyknę na chłopców, boję się, że za którymś razem wstanę i będę chciał im dać klapsa. Boję się, że zrobię coś, czego przy nich robić czy mówić nie powinienem, a oni to wyłapią. Boję się, że będę złym rodzicem, a kiedyś za wiele lat, przyjdzie mi do głowy, że jednak powinienem ich karać.

Jak to zawsze w życiu bywa

Tyle teorii, bo z praktyką jest już gorzej. Niby można obejść się bez krzyku i klapsa, ale czasem trzeba po prostu powiedzieć „NIE”, bo i spokojna rozmowa i sensowne wytłumaczenie na nic się zdadzą, taki już urok rodzicielstwa, to wtedy czasem nie ma rady, trzeba ukarać. Nie biciem, nie krzykiem, ale konsekwencjami. To chyba, to czego mi współcześnie w społeczeństwie brakuje. Konsekwencji! Jeśli syn zniszczy zabawkę, choć sto razy mówiłem mu, że tak będzie, to trudno. Nie będzie miał nowej zabawki. Jeśli uderzy brata, to niech wie, że go boli, a mi jest przykro, i dopóki nie przeprosi i nie naprawi krzywdy, nie będzie się po prostu z nami bawił. Nie będę wyganiał, na „karnego jeżyka”, bo to tylko uspokoić na chwilę pomoże, ale przyczyny złego zachowania nie rozwiążę, bo przecież przyczyna być musi. Zapytam, co się stało, dlaczego to zrobił, i jeśli będzie w stanie mi wytłumaczyć co się stało, to ja postaram się to zmienić. Czasem mam wrażenie, że poczucie, że kogoś się zawiodło, że rodzice są smutni, że musieli sprzątać lub jest im przykro, jest wystarczająca karą dla dziecka, a nawet i to może za dużo. Jedno jest pewne, bić, dawać klapsów, zamykać, straszyć policjantem czy baba-jagą nie wolno! Nie o strach przed karą przecież chodzi, tylko o zasady, które należy przestrzegać, tak teraz jak i później w dorosłym życiu. O zasady, które są słuszne, które warto bronić.

***

Dekalog Ojca po mojemu

Photo credit: Clemens v. Vogelsang /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

To, co najważniejsze w życiu

Błądzić jest rzeczą ludzką

Każdemu z nas zdarza się błądzić, to w końcu rzecz ludzka. Jednak gdy cierpią przez to inni, nasi najbliżsi, to słowa te nie powinny nigdy paść z naszych ust, bo to nie jest żadne wytłumaczenie, gdy tracisz to, co jest najważniejsze w życiu…

Jesień, to pewnie nie jest dobry czas na podejmowanie trudnych decyzji, w dodatku takich których skutków nie jesteśmy w stanie sami przewidzieć. Zaczęło się całkiem niewinnie, trochę kłopotów z pracą, trochę przerośnięte ambicje. W końcu wszystko jest na swoim miejscu – jest dom, samochód, żona, dzieci i praca. Czego chcieć więcej? Większość naszych problemów bierze się po prostu z przemieszania celów. Jednym przypisujemy przesadne znaczenie, inne, te ważne, traktujemy jako mało ważne. Jeszcze inne odkładamy na „kiedyś”.

Najważniejsza jest praca

Gdyby wtedy ktoś mnie spytał, czego się najbardziej obawiam, to powiedziałbym bez zastanowienia, że utraty pracy. Jako mężczyzna, czułem się szczególnie za to odpowiedzialny. Przecież tak być powinno, to ja powinienem zarabiać na rodzinę i dom, to ja powinienem ich utrzymać, to przecież mój obowiązek. Jak wiemy, okazja czyni złodzieja, to też jak tylko taka wymarzona okazja się trafiła postanowiłem skorzystać. Zmieniłem pracę.

Firma międzynarodowa, trzeba dobrze znać angielski, na pewno lepiej niż ja go znam. Perspektywy świetne. Przecież każdy inżynier o takiej firmie marzy. Pakiet socjalny, kto by nie chciał. Nawet ma być premia. Praca? Mam szansę się rozwinąć, poznać nowe technologie, nawet wyjechać za granicę na szkolenie. Pierwszy dzień pracy upłyną sennie. Podróż samochodem, ponad 1000 km. Dobrze, że zaczynam pracę w piątek. Będzie czas odpocząć. Weekend w nowym miejscu, całkiem innym niż to które znałem dotychczas. Widzę, że nie będzie źle. Młodzi ludzie, pełni zapału i ambicji, tylko dyrektor ponoć bardzo srogi. Szkolenie, to chyba najmilej wspominam. Inni ludzie, inne podejście i całkiem ciekawe doświadczenie. Tylko chyba o czymś zapomniałem, o czymś co jest najważniejsze w życiu.

Najwspanialsza kobieta na świecie

To tylko miesiąc, szybko zleci, spotkamy się na święta. Skype, stał się moim najlepszym przyjacielem, dobrze że roaming w EU nie jest taki drogi. Żona od początku była przeciwna mojej nowej pracy, rodzina również. Finansowo było odrobinę lepiej, ale praca miała być za to pewna. Moja kochana żona spakowała mnie, pomogła wszystko kupić i jeszcze powiedziała, że będzie tęsknić. Taka żona, to skarb.

Zostawiłem ją miesiąc, z dwójką małych dzieci, zimą… To była ciężka zima, mróz, śnieg a ona sama. Żłobek był blisko, ale nie czarujmy się, w Polsce chodniki albo są nieodśnieżone, albo odśnieżone na 30 cm, a wózek bliźniaczy jest sporo szerszy. Sanki są super jak jest śnieg. A co, jak co drugi chodnik odśnieżony? Ciągnąć sanki po asfalcie? Sam kiedyś spróbowałem ich odprowadzić do żłobka zimą i wiecie co, było cholernie ciężko. To miał być tylko miesiąc. Nigdy nie sądziłem, że będzie jej tak ciężko. Wtedy wydawało się, że wszystko po prostu minie, że to przejściowe. Święta mimo tego wszystkiego były piękne i rodzinne. Wciąż nie wiem, co jest najważniejsze w życiu.

Zostań, trzeba to skończyć

W sumie nie wiem jak to się zaczęło, ale gdy pierwszy raz usłyszałem „zostań, trzeba to skończyć”, myślałem sobie, że to moja wina bo za wolno pracuję. Nic z tych rzeczy. Zacząłem słyszeć to codziennie. „Zostań, trzeba to skończyć” i ja zostawałem,przecież mogą mnie zwolnić! Coraz później wracałem do domu. Gdy ja wychodziłem do pracy, one jeszcze smacznie spały, a gdy wracałem już spały, a ja mogłem je tylko delikatnie ucałować. Wciąż nie wiedziałem, co jest najważniejsze w życiu… Jest godzina 16, powinienem już wracać, ale zostanę jeszcze 15 minut. Nagle zadzwonił telefon. Syn ma wysoką gorączkę, żona jest sama, mam natychmiast wracać. Gdy się pakowałem wszedł szef – „Idź i zobacz co dzieje się na produkcji” powiedział. Spakowany, ale poszedłem. Ciężka sprawa. Awaria. Ja chcę wracać, dziecko chore, żona sama, szef naciska, to tyko gorączka przecież, małe dziecko tak ma czasem, a tu zaraz zakład stanie. Szybka kalkulacja, tu chwilę, potem przycisnę po autostradzie, bo o tej porze będzie pusto. Z 15 minut zrobiła się godzina, potem dwie, telefon dzwoni, a ja wciąż odpowiadam „własnie jadę”. Przyjechałem chwilę po 20:00. Zabrałem syna prosto do lekarza. Gdy wróciłem, a syn już zasnął czekała mnie ciężka rozmowa.

To, co najważniejsze w życiu

Wiedziałem, że będzie ostro. Ostro jednak nie było. Zamiast wyrzutów, zamiast kłótni, zamiast lecących talerzy, dostałem prosty wybór – my albo ona. Dałem sobie kilka miesięcy na znalezienie nowej pracy. Wiedziałem, że tak dalej być nie może, bo zawiodłem zaufanie. Po pierwszym telefonie powinienem pierdolnąć wszystko co miałem w rękach i tak jak stałem lecieć do mojej rodziny, do chorego dziecka. Nie zrobiłem tego, choć powinienem. Znalazłem sobie tysiąc wymówek, bo firmę, ludzi, bo szefa zawiodę, a tak naprawdę zawiodłem tylko swoją rodzinę. Gdy się z stamtąd zwolniłem miałem chwilę na zastanowienie. Tyle czasu, który zmarnowałem, tyle złych rzeczy, które zrobiłem w imię czego? Lepszej pracy? Ambicji? Tyle rzeczy mnie minęło, tyle zabaw z dziećmi. Gdy był weekend, a ja jakimś cudem byłem w domu, wołały tylko mamo. Serce się człowiekowi kraje, bo praca była jak narkotyk, pochłaniała mnie całego, a wcale nie zapewniłem lepszego bytu rodzinie – wspomniałem, że nie zapłacili mi za nadgodziny?

Dziś mam inną pracę, bardzo dobrą. Nie muszę zostawać, nie muszę kłamać, że już jadę. Mogę ją stracić, bo tak się zdarza. Będziemy musieli sobie radzić, ale jako jedna i kochająca się rodzina. W końcu odnalazłem to, co jest najważniejsze w życiu.

Photo credit: vinothchandar /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

Po co mi ślub?

Po co mi ślub?

Jeszcze nie tak dawno pisałem o swojej rocznicy ślubu – Krótka historia pewnej miłości, a dziś zadaje sobie to pytanie. Po co mi ślub? – Pytam raczej w waszym imieniu niż swoim, bo ja biorąc ślub ze swoją żoną nie miałem najmniejszych wątpliwości. Zapewne wielu z Was się nad tym zastanawia, dlatego spróbuję trochę przeciągnąć Was na swoją stronę, ale po kolei.

Ślub to tylko papier

Gdybym jakimś cudem cofnąłbym się w czasie i jeszcze raz mógłbym poprosić moją żonę o rękę, pewnie bym się nie zastanawiał, albo raczej zrobiłbym to wcześniej. Ale dlaczego? Po tych wszystkich latach mogę powiedzieć, co część z Was – Nic się nie zmienia! Na pewno? Nie do końca… Ślub to jedno z ważniejszych wydarzeń w moim życiu. To łzy wzruszenia, najwyższy dowód miłości, to punkt startu do założenia rodziny. Nie wiele jest takich rzeczy, które pozostawiają w człowieku nie zatarte wspomnienie, coś, czego nie zapomnimy mimo starości. Dla mnie ślub był równie ważny jak zdana matura, ukończone studia czy narodziny dzieci. Gdybym dziś nie miał ślubu pewnie moje życie ułożyłoby się podobnie, bo przecież bez ślubu też można mieć dzieci, mieszkanie samochód i być rodziną. Wszystko jest ładnie i pięknie, dopóki coś się nie stanie. Ślub to tylko papier.

„Po co mi ślub? To tylko papier”. Papier powiadacie? Ciężko się z tym nie zgodzić, liczą się przecież uczucia. „Po co mi ślub, nie chcę się wiązać i być od kogoś zależnym” – po co więc Ci związek, skoro nie chcesz by był trwały. „Dzieci nie mamy, a jak będą, to przecież nic bez ślubu się nie stanie” – to poczekaj, gdy się jednak stanie, gdy Cię do szpitala nie wpuszczą, bo mężem/żoną nie jesteś. „Bez ślubu nie ma rozwodu” – kolejny argument, choć trochę chybiony, bo jak ktoś mieszka bez ślubu kilka lat, ma kredyt i dzieci, to nie spakuje się i nie pojedzie od tak do „mamusi”. Tak się nie da. „Ślub to wydatek – są na pewno ważniejsze rzeczy niż biała suknia czy gajerek, orkiestra i morze wódki”. Zapewne są ważniejsze, ale co kto lubi. „Rodzina naciska, a ja nie chcę, bo tylko ludzie gadać nie będą, a ja nie dla ludzi, czy pod publiczkę ślubu nie wezmę”. To spójrzcie na to z innej strony:

Ślub, to Wasze wydarzenie.

Ślub

Biała suknia, garnitur, potem ksiądz i obrączki. Jeszcze impreza –  alkohol się leje, goście się bawią. Rano wszystko będzie po staremu. Będzie to samo. A gdyby tak bez tego wszystkiego, uciec do Las Vegas i tam wziąć ślub. Bez rodziny, sąsiadów księdza i tej całej hecy. Gdyby tak… Nic prostszego. Ślub to przysięga, nic innego. Proste słowa, wypowiadane starannie w obecności księdza lub urzędnika i świadków, potwierdzone przez ich na piśmie, i tylko obrączka przypomina  o tym czasem. Nie słowa, lecz gesty. Te małe i drobne, lecz bardzo znaczące sprawiają, że kochasz, że wiesz, że jesteś kochany. Obrączka jest drobna, jest mała choć ze złota, przypomina kim jestem i jakie to ważne, niech widzą to inni. Niech widzą obrączkę i wiedzą, że jest ktoś ważny. Ktoś, kogo kocham i kochać nie przestane. To weź sobie świadków, sukienkę zwykła, garnitur nigdy nie zaszkodzi, weź księdza, rabina, kapitana statku, a gdy chcesz to weź ślub na plaży (nawet w Polsce się da). To Twój dzień, więc się postaraj i weź jak chcesz, powiedz:

Kocham Cię!

Żyć bez ślubu też można

Nie potępiam i nie potępię, tych co ślubu nie mają. Ich wybór, choć pamiętać należy, że odrzucają coś, o co zaciekle walczą inni. Ślub spowszechniał, stał się niczym. Są jednak Ci, który marzą by wziąć ślub. Powodów mają wiele, choć najważniejszym z nich jest dowód, jaki mogą dać drugiej osobie. LGBT, bo choć pary to mogą i żyją bez ślubu, to koniecznie chcą mieć taką możliwość. Czyżby jednak ślub coś znaczył? Hmm… a może to jest trochę inaczej. Samotna matka – zawsze łatwiej, przynajmniej w papierach, bo w okna nikt nie zagląda. Tak, żyć bez ślubu można, nawet jest czasem łatwiej…

Photo credit: hellolapomme /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

Samotny ojciec – musisz dać radę!

Co facet wie o wychowywaniu dziecka?

Właściwie to nic. Przecież za wszystkim stoi kobieta. To ona od poczęcia jest związana z dzieckiem,  czuje ruchy dziecka, czuje z nim więź i czuje, że istnieje. A facet? Może otoczyć swoją miłością kobietę, może ją przytulić, ale tak naprawdę tylko ją. Można zawsze mówić do dziecka, żeby słyszało jego głos, ale to tak jak rozmawiać z kimś nieznajomym przez telefon, w dodatku ten ktoś nie odpowiada. Może, a nawet powinien pójść do szkoły rodzenia. Mężczyzna jest już ojcem, ale dopiero stanie się tatą, po porodzie… Samotna matka? Jasne, zostawił ją i dziecko i uciekł. Samotny ojciec? Tego przecież nie ma…

Poród

To chyba rusza każdego faceta, przyszłego ojca. W sumie nie bardzo wiadomo, co miałby robić na sali porodowej, ale ważne żeby był przynajmniej w pobliżu. Czujny jak głodny lew, choć nie do końca sobie zdaje sprawę, co się dzieje, to w razie zagrożenia ma rzucić się do gardeł lekarzy, gdyby przypadkiem zagrożone było życie i zdrowie jego rodziny. Zobaczyć swoje dzieci po raz pierwszy i zostać z nimi przez dłuższą chwilę sam na sam – bezcenne. Kto miał okazję ten wie, jakie dziwne myśli człowiekowi przychodzą do głowy, gdy żony jeszcze na sali nie ma, a ty jesteś już z nimi. Jedną krótką chwilę się bałem, że samotny ojciec to ja.

Pierwsze chwile w domu

Szpital to była wersja demo. Można się po przytulać, ponosić na rękach, och, jakie malutkie paluszki, zrobić kilka fotek i wysłać rodzinie. Nawet jak się pieluchę źle założy, to najwyżej położne się chwile pośmieją. Zazwyczaj mama karmi, więc co facet może? Może posprzątać mieszkanie, naprawić nieszczelny kran. Może się trochę postarać. Jedno dziecko to nie problem. A co jak się ma dwoje? Dajmy na to bliźniaki? Kobieta sama nie da sobie rady, powinien być przy niej Ojciec dziecka. Karmienie piersią często odpada, więc argument, że facet mlekiem dziecka nie nakarmi też legnie w gruzach. Otóż nakarmi, wykąpie, przebierze, wyjdzie na spacer i wróci nie gubiąc dziecka – zrobi to wszystko jak dostanie szansę… i jak będzie chciał, a zakładam, że chce.

Rodzina najważniejsza, ale po pracy… Praca jednak jest pierwsza. Nie mam zamiaru nikogo o nic oskarżać, ani też nikogo rozsądzać. Pojawia się mała dysproporcja w obowiązkach, równowaga i tak nigdy nie istniała. T co teraz? W szpitalu źle założona pielucha nikogo nie ruszała, co najwyżej wzbudziła politowanie. Teraz w domu to problem, to jakby odpalić granat albo wypowiedzieć wojnę. Nie znasz się, nie umiesz i na pewno źle to zrobisz. Lepiej się odsuń, bo nie mam całego dnia, jestem zmęczona! Chciałeś być ojcem no to masz za swoje. Normalna Polska rodzina…

A gdyby poszło coś nie tak?

Tak nie wiele trzeba, żeby poszło coś nie tak. Coś się stało, strasznego, coś, co wszystko zmieni? Być może przy porodzie coś pójdzie nie tak, być może to zwykły wypadek na ulicy, jakich wiele, być może to choroba. Już jej nie ma, zostałeś ty i dzieci. Wszystko się zmienia. Jak sobie poradzić z dziećmi i sobą, bo przecież mocno ją kochałeś. Jak wytłumaczyć, że mama nie wróci, a co będzie dalej? To, co do tej pory było proste, bo przecież nie ty musiałeś się tym zajmować, teraz staje się problemem. W jednej chwili musisz zacząć żyć, na nowo, bo przecież Twój świat legł w gruzach, a ty myślisz, że polegniesz i nie dasz rady… Może przez chwile  tak będzie, może coś przekręcisz, spodenki zielone z czerwoną koszulką, kurtkę założysz, ale szalika już nie. Tylko przez chwilę. Będziesz musiał, to dasz rade. Jakby na to nie patrzeć, ojciec to też rodzic. Obiad ugotuje, pralkę nastawi, ba! Nawet wyprasuje. Pracę ogarnie, na wywiadówkę pójdzie i jeszcze koło w samochodzie zmieni. Niemożliwe? Możliwe. Lepiej gdyby tak się nie stało, ale stać się może. Samotny Ojciec, to może być każdy, nawet ty.

Samotny Ojciec

Samotnych ojców jest 11 razy mniej niż samotnych mam. To tylko statystyki, ale za nimi są konkretni ludzie, rodziny. W społeczeństwie mamy przeświadczenie, że facet nie może być samotnym ojcem, bo nie. Nie nadaje się, nic nie umie, pewnie będzie pił, a dzieci będą niezadbane. Trochę w tym prawdy Panowie, ale to nasza wina. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że coś się może stać, coś niedobrego lub złego i to na nas spocznie cała odpowiedzialność za wychowanie dzieci. Czy jesteśmy na to, choć odrobinę gotowi? Czy komukolwiek z nas przyszło zapytać, zainteresować się jak opiekować się dziećmi, ale tak naprawdę, od karmienia, przez mycie do wizyt u lekarza. Jesteśmy świetnymi Ojcami, może najlepszymi na świecie mężami, ale czy na pewno? Wiesz jakim kremem smarować dziecku uczulenie? A gdzie jest Twojej córki ulubiona sukienka? Karta szczepień? Wiesz choć jak wygląda? Jest 8 stopni i mgła, jakie buciki i kurtka? Nie wiesz? Ty masz jeszcze czas, żeby się dowiedzieć….

***
5 października 2014 roku, po długiej chorobie zmarła Anna Przybylska, aktorka. Wszystkim dobrze znana. Zostawiła 3 dzieci, które teraz zostaną tylko z Ojcem. To jednak mogło się przydarzyć każdemu…

Photo credit: 62337512@N00/  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

Jesienna chandra – najlepsze sposoby

Mamy jesień. To już oficjalne. Nic nie możemy zrobić. No chyba, że ktoś właśnie bierze urlop i jedzie w ciepłe kraje, ale dla większości z nas to nie możliwe. Brak słońca, coraz krótszy dzień, zimno, zła pogoda. Łapie nas chandra, odbiera chęć do życia, do pracy do wszystkiego. Najchętniej zostać w cieplutkim łóżku, pod kołderką. Może sobie zrobić wolne i zostać w domu, pooglądać telewizję? Was też łapie jesienna chandra?

Jesienna chandra

To, co nazywamy jesienną chandrą to tak naprawdę SAD (seasonal affective disorder), może złapać każdego, szczególnie panie między 20 – 40 rokiem życia i przede wszystkim spowodowane jest brakiem słońca. To brak słońca jest pierwszym odpowiedzialnym za jesienną chandrę. Słońce wyzwala w nas produkcję endorfin, hormonów szczęścia – to ich brak powoduje u nas złe samopoczucie. Na szczęście możemy sobie pomóc korzystając z innych metod, bo endorfinki są nam bardzo potrzebne. Z zimowa deprechą można i trzeba walczyć. Postaram się więc pomóc wam przejść przez ten trudny okres.

Śmiech – najlepsze lekarstwo

Przebywajmy wśród ludzi, którzy na nas dobrze działają, śmiech, radość zabawa – tego nam trzeba. Rodzina, znajomi, mały wypad na miasto bez dzieci, każdy sposób jest dobry.

Czekoladowa dieta

Czekolada dobra na wszystko. Jedzenie dużej ilości czekolady może szkodzić, ale dla walki z chandrą kilka kostek na pewno nie zaszkodzi, a poziom endrofin napewno wzrośnie. Dobre są też inne słodkości, oczywiście z umiarem proszę. Dodatkowo wzbogaćmy naszą dietę w produkty bogate witaminę B i C, magnez, kwasy omega – 3, czyli wszelkiego rodzaju kasze, ryby, ciemne, pełnoziarniste pieczywo, kiełki zbóż i zielone warzywa, nasiona dyni i słonecznika oraz orzechy.

Łapmy słońce

Słońca mamy mało, praktycznie czasem go nie widzimy. Skorzystajmy więc z każdej nadarzającej się okazji i pójdźmy na spacer. Dzieci mogą zbierać liście i kasztany, dodatkowo się dotlenią i wzmocnią odporność, a nam, rodzicom na pewno też ruch się przyda. Naprawdę może być fajnie. Sam długi spacer już uwalania endorfinki, a jak jeszcze trochę słoneczka złapiemy, to dopiero będzie super.

Drzemka dobra dla niedźwiedzi

Senność, zmęczenie. Może tak mała drzemka? Nic z tych rzeczy! Rusz się. Drzemka sprawi, że będziecie jeszcze bardziej ospali i jesienna chandra nas pokona. Lepiej wziąć gorącą kąpiel, zrelaksować się i napić kawy.  A jak już chcesz poleżeć tak bardzo, to się do kogoś przytul. Nie muszę chyba mówić jak taka aktywność wzmacnia produkcję endorfin. Tak, to o czym teraz myślisz też działa…

Co z naszymi dziećmi?

Nasze dzieci też mogą odczuwać gorsze samopoczucie podczas jesieni. Ich też może złapać jesienna chandra. A przecież jesień jest taka piękna, przynajmniej gdy nie pada i nie jest zimno. Ruszmy się więc z nimi na spacer, a i kostka czekolady im nie zaszkodzi. Miłych, rodzinnych, jesiennych spacerów życzę.

Photo credit: plindberg /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

Krótka historia pewnej miłości

Miłość, to nie miało prawa się wydarzyć

Wiecie, ja wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, wierzę w Kupidyna, gówniarza co lata z łukiem i bawi się ludzkimi uczuciami. Wierzę w przeznaczenie…

To nie miało prawa się stać, to nie mogło się wydarzyć, to nawet na scenariusz komedii romantycznej się nie nadaje. Jednak stało się. Zakochałem się. W kompletnie w obcej mi dziewczynie, kompletnie w przypadkowym miejscu, kompletnie w czasie, w którym mnie tam nie powinno być. Wierzcie mi lub nie, ale nie pamiętam co jadłem na obiad wczoraj, ani też co dziś mam kupić w sklepie, ale tamten dzień pamiętam. Potem walczyłem o tą miłość. Poznana dziewczyna stała się koleżanką. Widywałem ją czasem idąc na zajęcia, gdy mijaliśmy się na korytarzu uczelni i tylko odwzajemnione cześć było dowodem, że mnie pamięta, jak rozmawialiśmy wcześniej, podczas pierwszego spotkania, gdy z siebie robiłem kompletnego głupka. Potem SMS, jak się okazało kompletnie nie do mnie, ale od niej. Pragnąłem jej towarzystwa jak ryba wody, pragnąłem, a każda godzina rozmowy z nią była chwilą. Spóźniłem się na randkę z inną ponad 4 godziny, bo przecież  ją spotkałem. Potem nasze spotkania stały się częstsze. To nawet nie była przyjaźń. Po prostu widywaliśmy się. Po prostu. Mieliśmy się już nawet więcej nie spotykać. Ja się nie poddałem, chociaż do wytrwałych nie należę. Kiedy byłem potrzebny byłem, kiedy miałem zniknąć, znikałem. Nie zasługiwałem na nią. Wreszcie, po jakimś czasie zapytałem czy nie zostaniemy parą, tak na próbę, co nam szkodzi. Zgodziła się. Później spytałem czy mnie kocha, odpowiedziała jak zawsze, „Nie wiem”. Spróbowaliśmy więc, tak na próbę. Ta próba trwa już 13 lat.

Na zawsze razem

Jak tylko zdecydowaliśmy się być razem, ja wyjechałem. Daleko. Jadąc mówiłem, że kocham, że wrócę, że będziemy razem. Każdy możliwy weekend, każdą wolną chwilę spędzałem u niej. Mróz, śnieg, standardy PKP, nie były żadną przeszkodą. Można przecież nie jeść, byleby na bilet starczyło. Czas mijał, nastał moment wyboru. Skończyliśmy studia. Przyjechała do mnie zostawiając wszystko. Rozumiecie? Dla mnie. Ja zbyt pewny siebie omal jej nie straciłem. Nie wiem co we mnie wstąpiło, naprawdę nie wiem, przestałem walczyć, przestałem się starać, a przecież tak mocno ją kochałem. Kryzys minął, a ja uwodniłem swoją miłość – oświadczyłem się. Znów szczęście, znów miłość zwycięża, znów jest wszystko w porządku. Mówią, że życie jest jak wyboista droga, pełne zakrętów. Możesz myśleć i myśleć, rozmawiać, analizować, ale decyzję podejmujesz w jedną małą chwilę. Znów wszystko zostawiła dla mnie. Rozumiecie? Dla mnie. Swoje ambicje, plany, wszystko.

Nowa praca, nowe miejsce, nowi ludzie. Jest dobrze, czujemy się pewnie, bierzemy ślub, będziemy rodziną. Gdy czekałem pod gabinetem zaciskałem mocno kciuki. Musi się teraz udać. Wiem, dwa paski na teście to nic nie znaczy, ale tym razem się uda. Wychodząc trzymała zdjęcie z USG, a właściwie to były dwa zdjęcia. To była prawdziwa radość, to było prawdziwe przerażenie. Jasne, każdemu mogło się zdarzyć, będą bliźniaki, ale donosić ciąże, to może być cud. Te dziewięć miesięcy zmieniło mnie na gorsze. Praca stała się najważniejsza, bo kochałem żonę i przyszłe dzieci. Z miłości do nich, pokochałem pracę. Przecież potrzebujemy pieniędzy, jesteś w ciąży, musisz uważać, przytulę Cię później, teraz jestem zajęty…

Mój błąd

Dzieci urodziły się zdrowe. To ja spędziłem z nimi pierwsze chwile po porodzie, to ja ich pierwszy dotknąłem, to ja wyszeptałem do nich pierwszy jakieś głupoty, to ja zmieniałem pierwszy pieluchę, to ja pierwszy ich kąpałem. Byłem każdą chwilę z nimi, nie spałem, nie jadłem, szykowałem mieszkanie na ich przyjazd. Może to przez mojego ojca, bo nie chciałem być jak on, wiecznie bez grosza przy duszy, może to ten pieprzony konsumpcjonizm, chore korporacje wmawiające człowiekowi jaki to wielki rozwój niesie za sobą praca u nich. Może to ja się bałem, może po prostu się nie nadawałem na bycie ojcem. Ale przecież jestem świetnym ojcem. Nie piję, nie palę, nie wychodzę z kolegami, prasuję rzeczy dzieci, kąpię ich co wieczór, gdy nie pracuje, w sobotę czy niedzielę jadę do pracy tylko na chwilę przecież. Firma mnie potrzebuje, a ty sobie dajesz radę sama. Sama. Zbyt długo jesteś sama. Pytam Cię wciąż czy mnie kochasz. Słyszę jak zawsze – „Nie wiem”.

Będę walczył o Ciebie

Teraz już będzie lepiej. Teraz musi być lepiej. Będę walczył, nie poddam się, choć do wytrwałych nie należę. Kiedy będę potrzebny, będę obecny i rzucę dla ciebie wszystko, kiedy mam zniknąć i zabrać dzieci, byś mogła odpocząć, zabiorę ich i zniknę. A potem znów zapytam, nieśmiało jak kiedyś, czy zostaniemy znów razem, tak na próbę…

***

Dziś, obchodzimy naszą 6 rocznicę ślubu. Wiem, że na naszym ślubie chciałaś mięć tę piosenkę. Kocham Cię.

Ten wpis dedykuję wszystkim, którzy przestali już walczyć o swoją miłość…

 Photo credit: jeffbelmonte /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)