Po co mi ślub?

Po co mi ślub?

Jeszcze nie tak dawno pisałem o swojej rocznicy ślubu – Krótka historia pewnej miłości, a dziś zadaje sobie to pytanie. Po co mi ślub? – Pytam raczej w waszym imieniu niż swoim, bo ja biorąc ślub ze swoją żoną nie miałem najmniejszych wątpliwości. Zapewne wielu z Was się nad tym zastanawia, dlatego spróbuję trochę przeciągnąć Was na swoją stronę, ale po kolei.

Ślub to tylko papier

Gdybym jakimś cudem cofnąłbym się w czasie i jeszcze raz mógłbym poprosić moją żonę o rękę, pewnie bym się nie zastanawiał, albo raczej zrobiłbym to wcześniej. Ale dlaczego? Po tych wszystkich latach mogę powiedzieć, co część z Was – Nic się nie zmienia! Na pewno? Nie do końca… Ślub to jedno z ważniejszych wydarzeń w moim życiu. To łzy wzruszenia, najwyższy dowód miłości, to punkt startu do założenia rodziny. Nie wiele jest takich rzeczy, które pozostawiają w człowieku nie zatarte wspomnienie, coś, czego nie zapomnimy mimo starości. Dla mnie ślub był równie ważny jak zdana matura, ukończone studia czy narodziny dzieci. Gdybym dziś nie miał ślubu pewnie moje życie ułożyłoby się podobnie, bo przecież bez ślubu też można mieć dzieci, mieszkanie samochód i być rodziną. Wszystko jest ładnie i pięknie, dopóki coś się nie stanie. Ślub to tylko papier.

„Po co mi ślub? To tylko papier”. Papier powiadacie? Ciężko się z tym nie zgodzić, liczą się przecież uczucia. „Po co mi ślub, nie chcę się wiązać i być od kogoś zależnym” – po co więc Ci związek, skoro nie chcesz by był trwały. „Dzieci nie mamy, a jak będą, to przecież nic bez ślubu się nie stanie” – to poczekaj, gdy się jednak stanie, gdy Cię do szpitala nie wpuszczą, bo mężem/żoną nie jesteś. „Bez ślubu nie ma rozwodu” – kolejny argument, choć trochę chybiony, bo jak ktoś mieszka bez ślubu kilka lat, ma kredyt i dzieci, to nie spakuje się i nie pojedzie od tak do „mamusi”. Tak się nie da. „Ślub to wydatek – są na pewno ważniejsze rzeczy niż biała suknia czy gajerek, orkiestra i morze wódki”. Zapewne są ważniejsze, ale co kto lubi. „Rodzina naciska, a ja nie chcę, bo tylko ludzie gadać nie będą, a ja nie dla ludzi, czy pod publiczkę ślubu nie wezmę”. To spójrzcie na to z innej strony:

Ślub, to Wasze wydarzenie.

Ślub

Biała suknia, garnitur, potem ksiądz i obrączki. Jeszcze impreza –  alkohol się leje, goście się bawią. Rano wszystko będzie po staremu. Będzie to samo. A gdyby tak bez tego wszystkiego, uciec do Las Vegas i tam wziąć ślub. Bez rodziny, sąsiadów księdza i tej całej hecy. Gdyby tak… Nic prostszego. Ślub to przysięga, nic innego. Proste słowa, wypowiadane starannie w obecności księdza lub urzędnika i świadków, potwierdzone przez ich na piśmie, i tylko obrączka przypomina  o tym czasem. Nie słowa, lecz gesty. Te małe i drobne, lecz bardzo znaczące sprawiają, że kochasz, że wiesz, że jesteś kochany. Obrączka jest drobna, jest mała choć ze złota, przypomina kim jestem i jakie to ważne, niech widzą to inni. Niech widzą obrączkę i wiedzą, że jest ktoś ważny. Ktoś, kogo kocham i kochać nie przestane. To weź sobie świadków, sukienkę zwykła, garnitur nigdy nie zaszkodzi, weź księdza, rabina, kapitana statku, a gdy chcesz to weź ślub na plaży (nawet w Polsce się da). To Twój dzień, więc się postaraj i weź jak chcesz, powiedz:

Kocham Cię!

Żyć bez ślubu też można

Nie potępiam i nie potępię, tych co ślubu nie mają. Ich wybór, choć pamiętać należy, że odrzucają coś, o co zaciekle walczą inni. Ślub spowszechniał, stał się niczym. Są jednak Ci, który marzą by wziąć ślub. Powodów mają wiele, choć najważniejszym z nich jest dowód, jaki mogą dać drugiej osobie. LGBT, bo choć pary to mogą i żyją bez ślubu, to koniecznie chcą mieć taką możliwość. Czyżby jednak ślub coś znaczył? Hmm… a może to jest trochę inaczej. Samotna matka – zawsze łatwiej, przynajmniej w papierach, bo w okna nikt nie zagląda. Tak, żyć bez ślubu można, nawet jest czasem łatwiej…

Photo credit: hellolapomme /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

Krótka historia pewnej miłości

Miłość, to nie miało prawa się wydarzyć

Wiecie, ja wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, wierzę w Kupidyna, gówniarza co lata z łukiem i bawi się ludzkimi uczuciami. Wierzę w przeznaczenie…

To nie miało prawa się stać, to nie mogło się wydarzyć, to nawet na scenariusz komedii romantycznej się nie nadaje. Jednak stało się. Zakochałem się. W kompletnie w obcej mi dziewczynie, kompletnie w przypadkowym miejscu, kompletnie w czasie, w którym mnie tam nie powinno być. Wierzcie mi lub nie, ale nie pamiętam co jadłem na obiad wczoraj, ani też co dziś mam kupić w sklepie, ale tamten dzień pamiętam. Potem walczyłem o tą miłość. Poznana dziewczyna stała się koleżanką. Widywałem ją czasem idąc na zajęcia, gdy mijaliśmy się na korytarzu uczelni i tylko odwzajemnione cześć było dowodem, że mnie pamięta, jak rozmawialiśmy wcześniej, podczas pierwszego spotkania, gdy z siebie robiłem kompletnego głupka. Potem SMS, jak się okazało kompletnie nie do mnie, ale od niej. Pragnąłem jej towarzystwa jak ryba wody, pragnąłem, a każda godzina rozmowy z nią była chwilą. Spóźniłem się na randkę z inną ponad 4 godziny, bo przecież  ją spotkałem. Potem nasze spotkania stały się częstsze. To nawet nie była przyjaźń. Po prostu widywaliśmy się. Po prostu. Mieliśmy się już nawet więcej nie spotykać. Ja się nie poddałem, chociaż do wytrwałych nie należę. Kiedy byłem potrzebny byłem, kiedy miałem zniknąć, znikałem. Nie zasługiwałem na nią. Wreszcie, po jakimś czasie zapytałem czy nie zostaniemy parą, tak na próbę, co nam szkodzi. Zgodziła się. Później spytałem czy mnie kocha, odpowiedziała jak zawsze, „Nie wiem”. Spróbowaliśmy więc, tak na próbę. Ta próba trwa już 13 lat.

Na zawsze razem

Jak tylko zdecydowaliśmy się być razem, ja wyjechałem. Daleko. Jadąc mówiłem, że kocham, że wrócę, że będziemy razem. Każdy możliwy weekend, każdą wolną chwilę spędzałem u niej. Mróz, śnieg, standardy PKP, nie były żadną przeszkodą. Można przecież nie jeść, byleby na bilet starczyło. Czas mijał, nastał moment wyboru. Skończyliśmy studia. Przyjechała do mnie zostawiając wszystko. Rozumiecie? Dla mnie. Ja zbyt pewny siebie omal jej nie straciłem. Nie wiem co we mnie wstąpiło, naprawdę nie wiem, przestałem walczyć, przestałem się starać, a przecież tak mocno ją kochałem. Kryzys minął, a ja uwodniłem swoją miłość – oświadczyłem się. Znów szczęście, znów miłość zwycięża, znów jest wszystko w porządku. Mówią, że życie jest jak wyboista droga, pełne zakrętów. Możesz myśleć i myśleć, rozmawiać, analizować, ale decyzję podejmujesz w jedną małą chwilę. Znów wszystko zostawiła dla mnie. Rozumiecie? Dla mnie. Swoje ambicje, plany, wszystko.

Nowa praca, nowe miejsce, nowi ludzie. Jest dobrze, czujemy się pewnie, bierzemy ślub, będziemy rodziną. Gdy czekałem pod gabinetem zaciskałem mocno kciuki. Musi się teraz udać. Wiem, dwa paski na teście to nic nie znaczy, ale tym razem się uda. Wychodząc trzymała zdjęcie z USG, a właściwie to były dwa zdjęcia. To była prawdziwa radość, to było prawdziwe przerażenie. Jasne, każdemu mogło się zdarzyć, będą bliźniaki, ale donosić ciąże, to może być cud. Te dziewięć miesięcy zmieniło mnie na gorsze. Praca stała się najważniejsza, bo kochałem żonę i przyszłe dzieci. Z miłości do nich, pokochałem pracę. Przecież potrzebujemy pieniędzy, jesteś w ciąży, musisz uważać, przytulę Cię później, teraz jestem zajęty…

Mój błąd

Dzieci urodziły się zdrowe. To ja spędziłem z nimi pierwsze chwile po porodzie, to ja ich pierwszy dotknąłem, to ja wyszeptałem do nich pierwszy jakieś głupoty, to ja zmieniałem pierwszy pieluchę, to ja pierwszy ich kąpałem. Byłem każdą chwilę z nimi, nie spałem, nie jadłem, szykowałem mieszkanie na ich przyjazd. Może to przez mojego ojca, bo nie chciałem być jak on, wiecznie bez grosza przy duszy, może to ten pieprzony konsumpcjonizm, chore korporacje wmawiające człowiekowi jaki to wielki rozwój niesie za sobą praca u nich. Może to ja się bałem, może po prostu się nie nadawałem na bycie ojcem. Ale przecież jestem świetnym ojcem. Nie piję, nie palę, nie wychodzę z kolegami, prasuję rzeczy dzieci, kąpię ich co wieczór, gdy nie pracuje, w sobotę czy niedzielę jadę do pracy tylko na chwilę przecież. Firma mnie potrzebuje, a ty sobie dajesz radę sama. Sama. Zbyt długo jesteś sama. Pytam Cię wciąż czy mnie kochasz. Słyszę jak zawsze – „Nie wiem”.

Będę walczył o Ciebie

Teraz już będzie lepiej. Teraz musi być lepiej. Będę walczył, nie poddam się, choć do wytrwałych nie należę. Kiedy będę potrzebny, będę obecny i rzucę dla ciebie wszystko, kiedy mam zniknąć i zabrać dzieci, byś mogła odpocząć, zabiorę ich i zniknę. A potem znów zapytam, nieśmiało jak kiedyś, czy zostaniemy znów razem, tak na próbę…

***

Dziś, obchodzimy naszą 6 rocznicę ślubu. Wiem, że na naszym ślubie chciałaś mięć tę piosenkę. Kocham Cię.

Ten wpis dedykuję wszystkim, którzy przestali już walczyć o swoją miłość…

 Photo credit: jeffbelmonte /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)