Dzień, gdy urodziłem się na nowo

Gdy świat się nagle zatrzymał

To już 4 lata, a dla mnie jakby chwila. Mam inną, bardziej męską pamięć. Nie pamiętam co jadłem wczoraj na obiad, a cóż dopiero co wydarzyło się te 4 lata temu, a jednak… ten dzień zapamiętałem, nawet ze szczegółami. Mógłbym Wam opowiedzieć, że właśnie wstałem gdy zadzwonił telefon, że się cholernie wystraszyłem i przez bite dwie godziny nie mogłem się zebrać w sobie by jechać do szpitala. Mógłbym Wam opowiedzieć, że siedziałem na twardym krześle przed oddziałem porodowym i przez szklane, zamknięte drzwi wymieniałem spojrzenia z żoną, bo ona już leżała na łóżku i czekała, aż wreszcie ktoś ją z stamtąd zabierze na cesarkę. Mógłbym opowiedzieć, że to była najdłuższa godzina w moim życiu, a potem kolejna godzina, gdy już sam na sam z dziećmi – była tą najkrótszą. Pamiętam pierwszy dotyk, pierwszy płacz, pierwsze przewijanie… ale wciąż nie wiem co jadłem wczoraj.

Ale nie będę Was zanudzać szczegółami, naszego życia, tylko krótko napiszę. Moi synowie mają w maju urodziny. Były więc dwa torty ze świeczkami, dwa prezenty (właściwie to cztery), były baloniki i był obrus na stole – taki porządny, świąteczny i wcale nieodporny na plamy. Choć skromnie, to poważnie podchodzimy do urodzin naszych dzieci, które my akurat bardziej świętujemy niż imieniny. Dla nich to był ważny dzień, a dla mnie czas do refleksji.

Dzieci – wszystko się zmieniło

Mała rewolucja. Nie taka znowu mała, bo wszystko się zmieniło. Człowiek dowiedział się, że sen jest przereklamowany i właściwie go nie potrzebuje, że sprzątanie to niekończąca się opowieść, której głównym bohaterem może być Syzyf, a większość czynności można wykonać w czasie dwa razy krótszym niż dotychczas. Prawdę mówiąc, ten przypadek z czasem powinni zbadać fizycy cząstek elementarnych, ponieważ dowodzi to, że rodzice bliźniaków zakrzywiają czasoprzestrzeń. Znacie to, prawda?

Dzieci – tak naprawdę nic się nie zmieniło

Cokolwiek by nie powiedzieć o pojawieniu się dzieci w naszym życiu i jak wielkiej rewolucji ich pojawienie się na świecie by nie wywołało, to jednak z perspektywy czasu muszę przyznać, że nasze życie wiele się nie zmieniło. Powiedziałbym nawet, że powróciło do normy. Pracujemy (na razie), czasem wyjedziemy gdzieś na krótką, niedzielną wycieczkę, planujemy przyszłość i marzymy (choć większość marzeń szlag trafił), tylko że już nie w dwójkę, ale całą rodziną – w czwórkę. Ktoś może napisać, że gdyby nie dzieci miałby mniej zmarszczek i więcej kasy w portfelu. Może to i prawda, ale tych paru chwil, tych uniesień wzruszenia, tych kilku słów „Tato, mamo – kocham Cię!” Warto było…

***

Dla mnie chłopaki są całym światem. Dla nich świat się dopiero otwiera. Dla nich ta piosenka, dla Was z resztą też.

P.S. Co polecacie na prezent na dzień dziecka? Pamiętajcie, że kupując zabawki zadbajcie, by zabawki były bezpieczne.

Photo credit: love_K_photo /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

X Jarmark Średniowieczny

Zamek Grodno

Jednym z dużych plusów mieszkania w województwie dolnośląskim jest ilość ciekawych miejsc do obejrzenia, zamków i różnych innych atrakcji. Wszystko to w stosunkowo małej odległości – w zasięgu krótkiej wycieczki samochodem. Tym razem odwiedziliśmy Zamek Grodnogdzie w dniach 16-17 maja 2015 odbył się kolejny, tym razem jubileuszowy, X Jarmark ŚredniowiecznyDo samego zamku na pewno jeszcze kiedyś się udamy, tymczasem weszliśmy tylko na zamkowy dziedziniec by obejrzeć stoiska rękodzieła, posłuchać dawnej muzyki, zobaczyć turniej rycerski, no i oczywiście bitwę średniowieczną.

X Jarmark Średniowieczny

Sam zamek zapowiada się ciekawie, choć z zewnątrz widać tylko stare mury. Jestem przekonany, że w środku jest co zwiedzać, dlatego tam wrócimy, a tymczasem na dziedzińcu walczą rycerze.

Trafiliśmy w samą porę na turniej.

O prym najdzielniejszego walczą rycerze z całej okolicy. Kto wygra?

A po turnieju wszyscy rycerze szykują się na bitwę!!

Bitwa

Po bitwie uczta dla rycerstwa i miód dla najdzielniejszych

Pozytywnie zakręceni

Takie miejsca uświadamiają mi, że w życiu ważna jest też pasja. Na zamku widziałem sporo ludzi, których mógłbym określić mianem „pozytywnie zakręconych”, że chce im się jeździć po Polsce i brać udział w różnych rekonstrukcjach średniowiecza. Byli tam zarówno młodzi, jak i starsi, a nawet całe rodziny i olbrzymia część miała na sobie stroje z epoki w dodatku nocowali w namiotach, gdzie posłaniem była słoma ;-) Swoje stroje uszyli sami, zarówno jak zbudowali zbroje. Dla nas była to okazja do świetnej zabawy i zobaczenia z bliska prawdziwych rycerzy.

Jak spędziliśmy weekend majowy

Małe marzenia

Czy można spędzić aktywnie czas z małymi dziećmi? Oczywiście, że można. Nam się udało, a łatwo wcale nie było – czytaj Szukam pracy i Nigdy się nie poddawajA jednak, pomimo tych wszystkich trudności, kłopotów z pracą, staramy się realizować nasze małe marzenia i marzenia naszych dzieci. Oto mała fotorelacja z naszego weekendu, ale też pomysł dla Was gdzie wybrać się na wekkend z dziećmi.

Piątek, 1 maja 2015

Kilka kilometrów od nas jest Muzeum Techniki i Kolejnictwa w Jaworzynie Śląskiej. Stare pociągi, historia kolejnictwa, ale też komputer „Odra” i sprzęty domowe z przed wielu, wielu lat – to wszystko możecie tam zobaczyć.

Sobota, 2 maja 2015

Tym razem krótka wycieczka „za miasto” – tama w Zagórzu Śląskim i niespodzianka dla chłopaków (a może dla Taty też trochę)… małe lotnisko w Świebodzicach i prawdziwy samolot, w którym oczywiście, chłopaki siedzieli.

Niedziela, 3 maja 2015

Skoro było coś dla chłopców, to teraz czas coś dla dziewczyn. Arboretum w Wojsławicach – kwiaty, drzewa i sporo trawy, a że mieliśmy piękną i słoneczną pogodę, to wycieczka się udała. Arboretum, to taki ogród botaniczny, tylko trochę większy, albo nawet dużo, dużo większy… To zapraszam na kilka zdjęć z ostatniego dnia naszego weekendu. (zdjęcia w Arboretum robiło moja ukochana żona)

Weekend z dziećmi – CDN

A wy znacie jakieś ciekawe miejsce na weekend z dziećmi? Bo my na pewno jeszcze gdzieś pojedziemy i zdamy wam foto relację

Dlaczego tata (nie)idzie do wojska

Obowiązek każdego mężczyzny

Blady strach padł na mężczyzn w wieku poborowym. Państwo wzywa nas do spełnienia obowiązku, do „natychmiastowego stawiennictwa” w wytypowanej jednostce. Kiedyś do armii wcielano każdego, a pobyt  w wojsku był niczym chrzest i dowodem na bycie „prawdziwym mężczyzną”. Powiedzieć, że czasy się zmieniły to mało, prawdziwych mężczyzn, którzy odbyli służbę wojskową już prawie nie ma, a my dziś musimy sprawdzić się na innym poligonie, jakim jest nasza własna rodzina. No dobra, a co zrobić jak nas jednak wezwą? Szczerze. W obecnej formie mam gdzieś służbę wojskową i cały ten system, dlatego tata (nie)idzie do wojska.

Armia jest potrzebna

Wydarzenia na Ukrainie pokazują nam, że nasz obecny świat nie jest bezpieczny. Na niemal każdym kontynencie toczy się mniejszy czy większy konflikt zbrojny, który choć daleko, to wpływa na nasze życie – choćby podnosząc ceny surowców i paliw. Cenię i szanuję żołnierzy, wierzę w to co robią, a przede wszystkim uważam, że są potrzebni. W końcu wybrali taki zawód,żołnierzami, tak jak ja jestem inżynierem. Uważam też, że są profesjonalistami w tym co robią, a jako inżynier powiem Wam, że muszą też posiadać niezłą wiedzę techniczną oraz super kondycję i wytrzymałaś psychiczną. Nic dziwnego. Szkolą się latami do tego, by w razie zagrożenia móc nas wszystkich bronić.

Zabawa w wojsko?

Żołnierze szkolą się latami. No właśnie. Ja, żeby zostać inżynierem potrzebowałem kilku lat studiów i jeszcze więcej lat pracy. Dzięki temu każdy z nas jest profesjonalistą w tym co robi i osobiście wolałbym, żeby tak zostało. W jakim więc celu kogoś wzywają? Sztab Generalny WP przyznaje : „To okazja do sprawdzenia, jak funkcjonuje system”. Wniosek? Rezerwista ma robić za „królika doświadczalnego”, ale skoro mówimy o wojsku, powinno być „kota doświadczalnego”. To świetna okazja do tego, by zobaczyć gdzie kto mieszka (i czy przypadkiem nie uciekł do Anglii), a na pewno świetna okazja żeby komuś zdezorganizować życie – przynajmniej na chwilę, a jak dobrze pójdzie to i na dłużej.

Po pierwsze – tryb natychmiastowego stawiennictwa. Tak się składa, że jestem zameldowany w miejscowości gdzie jest jednostka wojskowa i poligon. Wychowałem się tuż obok czołgów i żołnierzy. Teoretycznie mógłbym się stawić w 15 minut (na piechotę). W praktyce, minimalny czas to 4 godziny. Tylko, że mieszkam i pracuję zupełnie gdzie indziej, więc… w 4 godziny to i owszem, ale samolotem. Wojsko niestety nie zwraca nawet za Pendlino, więc samolot też odpada… powiedzmy, że dałbym radę dojechać w jeden dzień.

Po drugie – jeżeli mam umowę o pracę, to nie jest tak źle. Pracodawca ma obowiązek mnie puścić i nie tracę urlopu (chociaż mogę zapomnieć, że mnie na urlop puści). Niestety nie ma obowiązku mi płacić za ten czas – trudno, obowiązek wobec ojczyzny ważniejszy niż własna rodzina. Trochę gorzej, jak nie mam umowy o pracę, a tak zwaną „śmieciową”. Umowa o dzieło lub zlecenie – tu się nic nie należy, a jak przekroczę termin wykonania, bo spełniałem obowiązek wobec Państwa, to tylko od dobrej woli drugiej strony zależy czy będę miał do czego wracać lub, czy to ja kary umownej nie zapłacę. Może nie będzie najgorzej – w końcu jest żołd (jakieś 70 PLN brutto dziennie), a za utracone zarobki można dostać rekompensatę od Wojewody (o ile masz umowę o pracę i siłę by się ubiegać). W międzyczasie Twój kredyt spłaci się sam, oj chyba coś pomieszałem. Nie, nie spłaci się sam, a bank Twój obowiązek wobec kraju ma… dobrze wiesz gdzie.

Po trzecie – to nawet sobie nie postrzelasz. Nikt Ci w wojsku nie da broni do ręki, bo sam jej nie ma – ma tylko na ćwiczeniach. Przy odrobinie szczęścia może zobaczysz jak ktoś strzela, bo akurat będą ćwiczenia. Do czołgu też Cię nie wpuszczą, bo jeszcze byś coś zepsuł, a w sumie armia ma trochę nowoczesnego sprzętu. Co więc będziesz robił? Tego dokładnie nikt nie wie, bo obawiam się, że nikt się nad tym nie zastanawiał, ale jest szansa, że jako inżynier trafiłbym do wojsk inżynieryjnych, a jako bloger do służb propagandowych ;-) . Ile będziesz szkolony? Tego też nikt nie wie, ale chodzą słuchy, że od kilku dni do  3 miesięcy. Dowiesz się, jak zostaniesz wezwany (dowiesz się na miejscu). W tym czasie odpoczniesz sobie od kredytów, dzieci, kłótni z żoną i głupiego szefa. Będziesz dobywał, być może swoje pierwsze ranny (odciski) wojenne i poznasz przyjaciół na całe życie – kumpli z wojska.

Po czwarte – Twój opór jest zbyteczny. Doprowadzą Cię siłą. Jeżeli nie stawisz się na wezwanie, grozi ci więzienie. Za samo spóźnienie grożą 2 lata, a za nie stawienie się 5 lat. Jeśli myślisz, że za granicą Cię nie znajdą – mylisz się. Jak będą chcieli, to znajdą. Możesz się za to wymigać, jeżeli samotnie wychowujesz dziecko do 16 roku życia (znów Ci, co mają ślub są frajerami) lub masz wyjątkową sytuację rodzinną – choć nikt do końca nie wie co to znaczy.

Prawdziwi patrioci

Jako „prawdziwy facet”, powinienem umieć bronić swoją rodzinę, nawet w czasie wojny. Słusznie. Obronę kraju wolałbym zostawić jednak profesjonalistom – żołnierzom. Ja uważam się za prawdziwego patriotę, bo jeszcze nie uciekłem z tego kraju, muszę zapewnić swoim bliskim bezpieczeństwo, głownie finansowe, a swoją pracą buduję PKB Polski, a nie innego kraju. Ciąganie mnie na „szkolenie” nie zrobi ze mnie żołnierza. Jeśli jednak Państwo chce mnie tak bardzo, to niech się postara i weźmie na siebie moje zobowiązania, gdy ja będę się szkolił, tak aby moja rodzina tego nie odczuła. To uczciwa propozycja. Przypomnę tylko, że już płacę podatki na Armię Zawodową i Narodowe Siły Rezerwowe. Narodowe Siły Zbrojne miały być własnie dla ochotników, tych co chcą poczuć piach poligonu i dym spalonego prochu, a jednocześnie nie muszą być żołnierzami. Mam wrażenie, że nie było zbyt wielu chętnych, a jeśli byli, to szybko się wyleczyli (możecie mnie wyprowadzić z błędu). Mam też wrażenie, że siebie nie doceniamy. Gdyby przyszło prawdziwe zagrożenie, to jak ich dzisiaj nazywamy „chłopcy w rurkach” poszliby walczyć. Gdyby przyszło prawdziwe zagrożenie, dopiero wtedy by się tak naprawdę okazało, ilu patriotów poszłoby walczyć i wróciło bronić ojczyzny z Anglii, bo Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono.

Photo credit: woodleywonderworks /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

Czy Twoje dziecko potrafi powiedzieć NIE?

Czy bezpieczeństwo jest dla ciebie ważne?

Dbam o bezpieczeństwo swoich dzieci. Jest ono dla mnie bardzo ważne. Uczę zasad poruszania się po drodze, kupuje bezpieczne zabawki i zawsze wożę w foteliku, pomimo nowych zasad – Jak przewozić dzieci w samochodzie – zmiana przepisów. Powiem więcej, dziś dbam nawet o to jak będą kiedyś w przyszłości korzystały bezpiecznie z internetu. Wszystko to może okazać się na nic, jeżeli nie nauczę ich mówić „NIE”. Czy Twoje dziecko potrafi powiedzieć NIE?

Trudny temat

„Przemoc seksualna wobec dzieci jest powszechnym zjawiskiem – doświadczyło jej co piąte dziecko w Europie. 80 proc. dzieci wykorzystywanych seksualnie zostało skrzywdzonych przez znaną im osobę. Dzieci wykorzystane seksualnie przez osobę dorosłą zazwyczaj nikomu o tym nie mówią.” (źródło: http://gadki.fdds.pl/)

Rozmowy na ten temat nie należą do łatwych i przyjemnych. Nie chodzi też o to, żeby uświadamiać dzieci na temat seksu. To jest ważne, ale każdy rodzic powinien sam zdecydować kiedy i jak porozmawia ze swoim dzieckiem. Ważne jest jednak to, żeby przekazać wiedzę o tym, czego innym robić nie wolno i kiedy nawet małe dziecko powinno powiedzieć NIE, gdy naruszane są jego granice. Nie ma znaczenia, czy będzie to ciocia czy wujek, czy koleżanka czy kolega, pani w przedszkolu czy sąsiad z naprzeciwka. Są granice, których nie wolno przekraczać, a każdy, nawet małe dziecko ma prawo powiedzieć NIE!

Dobrze wychowane dzieci powinny umieć powiedzieć NIE!

O akcji dowiedziałem się ze strony Kamila z Blog Ojciec – Dobrze wychowane dziecko potrafi powiedzieć NIE! Akcję „Dobre wychowanie” organizuje Fundacja Dzieci Niczyje wraz z agencją reklamową Grey Group. Przygotowali sporo dobrych materiałów zarówno dla rodziców, jak też dzieci. Dzięki temu dowiecie się jak uczulić i porozmawiać ze swoimi dziećmi w wieku 5-11 lat. Uważam, że to temat wart zainteresowania. Przekaz kampanii opiera się na zasadzie „GADKI”, która w prosty sposób pozwala zrozumieć i zapamiętać zasady.

G – gdy mówisz „nie”, to znaczy „nie”

A – alarmuj, gdy potrzebujesz pomocy

D – dobrze zrobisz, mówiąc o tajemnicach, które Cię niepokoją

K – koniecznie pamiętaj, że Twoje ciało należy do Ciebie

I – intymne części ciała są szczególnie chronione

Najlepszym sposobem przygotowania dzieci jest rozmowa i to właśnie polecam każdemu z Was, jednak do dziecka można też trafić inną drogą, poprzez film animowany – bajkę „GADKI z psem”.

Więcej o akcji i gdzie szukać pomocy:

FUNDACJA DZIECI NICZYJE
Strona internetowa: http://gadki.fdds.pl/ – tam znajdziecie wszystkie materiały i potrzebne informacje
e-mail: gadki@fdn.pl
Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży – 116 111 lub strona internetowa www.116111.pl
Telefonu dla Rodziców i Nauczycieli w sprawie Bezpieczeństwa Dzieci: 800 100 100 lub poprzez stronę www.800100100.pl
Zdjęcie pochodzi z materiałów prasowych FDN.

SHARE WEEK 2015

O co chodzi z tym Share Week?

Ktoś wpadł na pomysł, żeby autorzy blogów polecali sobie blogi, które sami czytają. Wiecie, internet to takie ogromne miejsce pośrodku niczego, gdzie jest wszystko, ale niczego znaleźć nie można. Czasem jednak udaje się coś wartościowego znaleźć, ale bardziej przez przypadek. Przypadkowi nie chciałbym zostawić jednak pewnych rzeczy, więc postanowiłem zrobić listę super blogów, które sobie cenię. Pomysł jest tak stary jak całe blogowanie, właściwie nic nowego, a kto uważnie przegląda mojego bloga zauważy w stopce kilka blogów na które zaglądam. Ale to nie wszystkie! Będzie więc możliwość nadrobienia tego i powiedzenia nieco więcej o niektórych z nich. Zapraszam na moją wersję Share Week.

Najważniejsi są ludzie

Blogi tworzą ludzie. To o nich będzie ten wpis. Część z tych osób poznałem już poprzez dyskusję w komentarzach, jak najbardziej merytoryczną. Chciałbym ich poznać osobiście i liczę, że spotkamy się kiedyś i uściśniemy dłonie (gdyby ktoś przejeżdżał przez Wałbrzych – to zapraszam na kawę). Blogi tych osób mnie inspirują, dają do myślenia i podnoszą na duchu. Wiele z tych osób mi imponuje, bo nie ma co ukrywać dają radę i to lepiej ode mnie. Jednak z pewnością ciężko na to pracowały i w pełni zasłużyły. Pozwólcie więc, że przedstawię Wam:

Mateusz Kuźniar – autor bloga Ojciec M. – http://ojciecm.com.pl/

Jak pisze o sobie: „Student ekonomii i logistyki. Od 3 lat tato Łukasza. Przyszły, ale niedoszły mąż studentki pedagogiki. Brat pięciorga rodzeństwa. To oni przeżywali ze mną największe katusze – ćwiczyłem na nich własne wizje metod wychowawczych. 21-letni tatuś. Przykładny ojciec. Wzorowy mąż. No… prawie.”

Ja w jego wieku świetnie się bawiłem na studiach a moim głównym zmartwieniem było zdanie sesji. Jasne, tak różowo to ja nie miałem, ale Mateusz staną na wysokości zadania. Został Ojcem w młodym wieku (19 lat) i naprawdę łatwo nie miał, bo jego ojciec… no właśnie, o tym dowiecie się czytając jego bloga. Blog Mateusza czytam od momentu gdy sam zacząłem pisać. Staram się komentować, ale zazwyczaj zaznaczam swoją obecność dając „Like”. Często poprzez komentarze prowadzimy dyskusję, często dość mocno się różnimy w ocenie i to jest właśnie najcenniejsze. Mateusz, pamiętam o tym co obiecałem… będzie o „wybaczaniu”, ale musi to dojrzeć.

Konrad Obszyński – autor bloga FATHERSDAY.PL – http://fathersday.pl/

„Konrad. Ojciec Olki, narzeczony M. Woli Dickensa od Dostojewskiego, Beatlesów od Stonesów, Frosta od Szymborskiej i Przystanek Alaska od Przyjaciół. Inspirowany nazwami sklepów „Wszystko po 5zł i nie tylko!” prowadzi bloga o wszystkim co jest związane z ojcostwem, i nie tylko!”

Właściwie to ma wszystko, czego nie mam ja, a bardzo chciałbym mieć, czyli: popularnego bloga, świetny szablon, lubią go kobiety i ma córkę… pisze dopiero kilka miesięcy, ale ja staram się od niego uczyć, bo niestety ja mam zapędy moralizatorskie, a on pisze lekko i przyjemnie. Jego wpisy dają mi kopa, pozytywnego oczywiście.

Katarzyna Kubiczek – autorka bloga LEFTI – http://www.lefti.pl/

Co pisze o sobie? – „Mam na imię Kaśka i prowadzę ten oto – Inspirujący blog parentingowy skupiający przede wszystkim treści związane z wychowaniem dzieci. To miejsce stworzone dla rodziców otwartych na nowe rozwiązania i chcących stawać się perfekcyjnymi na drodze swojego rodzicielstwa. Ludzi, którzy nie zamierzają stać w miejscu i mają odwagę odrzucać stereotypy.”

Mógłbym rzec pokrewna dusza – właściwie podobne podejście do wychowania co ja. Zaglądam i komentuję, bo warto. W końcu jest po właściwej stroni mocy, czyli po mojej ;-)

Marta Skrzypiec – autorka bloga Matka Nie Wariatka – http://www.matkaniewariatka.pl/

Kilka słów o samej sobie: „Marta Skrzypiec vel Matka Nie Wariatka- z jednej strony ułożona i pedantyczna, z drugiej zwariowana i pełna pomysłów. Kobieta z pasją, realizująca wiele projektów na raz, pedagog, nauczyciel, nieperfekcyjna pani domu, pani swojego życia.
Jednak przede wszystkim matka, matka bliźniaków. A poza tym całkiem fajna żona i oddana przyjaciółka.”

Nie dziwię się, że chce zwariować  – w końcu to matka bliźniąt, więc doskonale ją rozumiem. Wiecie jak ciężko jest z dwoma urwisami w domu? My to wiemy. Zdradzę Wam, że jest przedszkolanką (wiem, że nie lubi gdy się ją tak nazywa) i puszcza męża samego na urlop, co jest ewenementem na skalę blogosfery ;-) Dużo przeszła, więc ma prawo pisać. Jest też jedną z autorek książeczki dla dzieci Zwierzaki pocieszaki – kto jej nie ma, ten niech szybko kupi, bo książeczka pomaga dzieciom. Ja mam książeczkę z jej autografem, więc sporo na tym kiedyś zarobie, a Marta na pewno będzie sławna. W końcu była już w telewizji.

Szymon Kuźniak – autor bloga Tata na medal – http://www.tatanamedal.pl/

Co pisze o sobie: „Jestem tatą Młodej i Młodego. Może nie zawsze tatą na medal, ale aspiruję. Chcę, żeby dorastanie moich dzieci było fascynującym przeżyciem nie tylko dla nich, ale i dla mnie i mojej żony. I, choć nigdy nie przypuszczałem, że to napiszę, jestem neofitą i totalnym fanem bezstresowego wychowania i rodzicielstwa bliskości.”

W dodatku biega, lubi hamburgery, zabiera dziecku klocki Lego i dobrze pisze. Dobrze, ale rzadko, więc zróbcie mu ruch na stronie i zdopingujcie. Czasem się myli, bo wieszczy mojemu blogowi sukces, choć z drugiej strony może wie coś, czego ja nie wiem… oceńcie sami, zostawcie komentarz w stylu „Stary pisz więcej” i mówcie, że przychodzicie ode mnie.

Dominik – autor bloga Rodzinne porachunki – http://rodzinneporachunki.pl/

Dominik pisze o sobie: „Jeśli wychowujesz dzieci tak jak ja, to ten blog jest właśnie dla Ciebie. Wiem, że czas wolny który posiadasz, to dobro niezwykle rzadkie. Większość dnia pochłania praca, zabawa z dziećmi i sprawy domowe. Wieczorem jedyne o czym marzysz to „święty spokój”, a na pewno ostatnią rzeczą byłoby analizowanie wydatków, przeglądanie internetu w poszukiwaniu promocji pieluszek, artykułów spożywczych czy ubranek dziecięcych. Nie ważne czy zarabiasz mało czy dużo – uwierz mi to nie ma znaczenia. Jedyne co tak naprawdę się liczy, to ile pieniędzy zostaje Ci na koniec miesiąca.”

Dzieci kosztują – podobno. Dominik stara się to policzyć i pokazać w swoich wpisach. Zamiast pisać, że szczepienia są „bee” lub „cacy”, policzył ile to kosztuje. Gdy my, parentingowi blogowicze zastanawiamy się nad sensem posiadania dzieci, on liczy ulgę prorodzinną wg nowych przepisów. Przyznam się szczerze, że zaimponował mi swoją fachowością, bo dzięki jego wskazówką udało mi się uzbierać na kwiatka dla żony na dzień kobiet (efekt latte).

Pani Strzelec – autorka bloga Pani Strzelec – http://panistrzelec.pl/

Kim jest Pani Strzelec? „Kobietą, żoną, Mamą. (A może w odwrotnej kolejności?) Zodiakalnym Strzelcem. Najdoskonalszym ze znaków. Żywioł: ogień. Drugie imię: Zmiana.”

Jeszcze się nie zdarzyło, żebym po przeczytaniu jej wpisu przez chwilę nie pomyślał o tym i nie przełożył tego na własne doświadczenia. Czasem wystarczy jedno zdanie wypowiedziane we właściwym momencie, bo coś zmienić. To taki kamyczek wrzucony na taflę wody i wywołujący fale. Pani Strzelec wrzuca mnóstwo takich kamyczków w moje życie. I dobrze.

Justyna i Tomek – autorzy bloga Jak chcemy – https://jakchcemy.pl/

Oni: „Zwani justynaq i tomekq. Żona i mąż. Mama i tata. Rodzice trójki wspaniałych dziewczyn w modelu 5-10-15 (aktualnie 3-8-13). Mieszkamy w Krakowie (póki co). Mamy nieustające poczucie niedosytu i chcemy więcej i więcej wspólnie coś robić, razem spędzać czas, być ze sobą.”

Jeszcze tego nie wiedzą, że jeżeli będę przejeżdżał przez Kraków, to wpadnę się przywitać i na kawę. To ma być niespodzianka, więc ciii…. Niesamowicie dobrze się ich czyta i dyskutuje z nimi (wiecie, komentarze – takie coś pod wpisem). Co tu dużo pisać, to trzeba zobaczyć, polubić, dopisać do czytnika RSS, albo ustawić jako stronę startową.

Kamila i Damian Haftkiewiczowie – autorzy bloga Slow Day Long –

„Jesteśmy z Wrocławia, gdzie mieszkamy z naszą trzyletnią córką Alicją oraz dwoma kotami Bronisławem i Zygmuntem. W wolnych chwilach oddajemy się swoim pasjom i zainteresowaniom.”

Kolejne piszące małżeństwo. Z Damianem jesteśmy umówieni na przybicie „piątki” we Wrocławiu, tylko jakoś nigdy okazji nie mam. Obiecuje, że nadrobię. Ludzie pozytywni, starający się żyć ekologicznie i nowocześnie. W bardzo wielu tematach z nimi się zgadzam, więc czego chcieć więcej? Polecam. Naprawdę warto ich czytać.

 Rodzina Turczyńskich – autorzy bloga Skomplikowane – https://skomplikowane.pl/

Ta rodzina to: „Klaudyna – od lipca 2012 rzadko nazywana inaczej niż „Mama” i „Idźdomatki!”. W tygodniu pracuje jako animatorka, wychowawca, aktorka i pomoc domowa. Czasem pilotuje samolot i gryźda kredą po chodnikach malując kotki. Nie potrafi napisać tekstu bez kubka kawy w ręku.

Filip – szaleńczo zakochany w swojej żonie i córce, ale skarpetek po sobie nie sprząta. Ma bzika na punkcie technologii, gadżetów i kotletów mielonych. Lubi pić herbatę i zawijać sznurek dookoła kubka, czym doprowadza do szewskiej pasji swoją żonę.

Lilka – najfotogeniczniejsza z całej trójki, dlatego jest na większości zdjęć. Wysysa energię z rodziców i rozsyła ją po całym domu. Wie czego chce i to egzekwuje. Hiperaktywny egzemplarz o pseudonimie Lilnado.”

Tu najdłużej zastanawiałem się co napisać. Mi osobiście podobają się dwie rzeczy: cykl „Okiem faceta” (dodajmy trzydziestoletniego) i „Na Trasie”. Nie ma co ukrywać, że te dwa działy lubię najbardziej, ale blog odkryłem całkiem niedawno, więc jeszcze zdążę się z nimi zaprzyjaźnić. Mogę za to ich polecić z czystym sumieniem i na pewno nikt mi nie zarzuci, że nie było warto.

Kamil Nowak – autor bloga Blog Ojciec – http://www.blogojciec.pl/

Kamila nie trzeba chyba przedstawiać, ale gdyby ktoś właśnie wrócił z Alfa Centauri, to Kamil pisze o sobie: „Młody ojciec odkrywający świat razem z trójką swoich dzieci. Wierzy, że tak jak dzieci uczą się wielu rzeczy od rodziców, tak rodzice mogą się nauczyć wielu rzeczy od dzieci.”

Człowiek legenda, guru blogosfery (parentingowej), ten wzór niedościgniony… Ale na serio, to Kamila cenię, bo jest sporo młodszy ode mnie, ma trójkę dzieci i potrafi ogarnąć się nie tylko jako Ojciec, ale też przedsiębiorca. Często się z nim nie zgadzam i komentuję jego wpisy. Jeszcze częściej się z nim zgadzam i też komentuję. Wiecie, komentarze to dla blogera woda na młyn, a on tej wody ma sporo. I dobrze. Właściwie to dzięki niemu zacząłem pisać. To on był tą iskrą i chyba pierwszym blogiem pisanym przez Ojca na który trafiłem.

To jeszcze nie koniec

Myślicie że to już koniec? Nic z tych rzeczy. Jest jeszcze sporo blogów, które czytam i na których się udzielam, ale też chciałbym poznać Wasze typy, piszcie więc w komentarzach zarówno swoje, jak i cudze blogi. Cały sens tej zabawy polega na tym, by dzielić się blogami, które mogły nam gdzieś umknąć w natłoku spraw, a są dla Was ważne. Na stronie Andrzeja Tucholskiego jest cała zabawa SHARE WEEK 2015, która własnie promuje blogi te mniej lub bardziej znane. Będzie mi miło, jeżeli ktoś poleci mój blog szerszemu gronu. Ja także przyłączam się do zabawy i polecę swoje trzy typy. Ale to będą moje typy, których Wam nie zdradzę, no chyba że będziecie bardzo prosić w komentarzach ;-)

Photo credit: Purple Sherbet Photograph /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

Większość informacji o autorach pochodzi z ich własnych blogów i oczywiście oni są ich właścicielami.

Jak kupić kwiaty kobiecie – poradnik mężczyzny

Zapomniałeś?

Idziesz sobie spokojnie ulicą gdy nagle z naprzeciwka widzisz znajomego z kwiatami. Pewni myślisz sobie – Ciekawe co przeskrobał? To całkiem możliwe, jeżeli kupujesz swojej kobiecie kwiaty tylko z takiej okazji, ale odruchowo powinieneś spojrzeć na kalendarz, bo być może to Ty masz przechlapane. Być może przegapiłeś, że dziś jest Dzień Kobiet. Bo gdyby to były tylko jej urodziny, miałbyś jeszcze jakieś szanse, ale jeżeli nie kupiłeś kwiatów na Dzień Kobiet… Co tu dużo pisać, wpadłeś chłopie… Ale spokojnie. Ten poradnik, jak kupić kwiaty, być może Cię uratuje, a na pewno da Ci szansę nie tylko w Dzień Kobiet.

Jakie masz szanse?

To zależy ile masz czasu, a ten gra na Twoją niekorzyść. Właściwie wszystko jest przeciwko Tobie. Po pierwsze policz wszystkie swoje kobiety, którym chcesz kupić kwiaty, kochankę też (tak na wszelki wypadek). Jeżeli masz dość czasu, to biegnij do kwiaciarni. Gdy Ci się poszczęści i jeszcze znajdziesz kwiaty, wcale łatwo nie będzie. W kwiaciarni przeważnie pracują kobiety. W sobie znany sposób odkryją, że zapomniałeś o dniu kobiet i zamiast Ci pomóc wypuszczą na Ciebie grad pytań (fachowo zwie się to solidarnością jajników), a Ty będziesz się czuł jak saper-amator na polu minowym. Co więc może Cię spotkać? Oto kilka pytań pułapek:

1. Co podać?

To pytanie ma Cię zmylić – jesteś przecież w kwiaciarni! Kwiaty, chłopie, kwiaty! Przyszedłeś po kwiaty! Ogarnij się wreszcie. Jak kobieta mówi, że nie lubi kwiatów, to zapewne kłamie. Jak jest uczulona, to też lubi, chyba że może ją to zabić – sprawdź to! Czekoladki, tak to też dobry pomysł, ale jako dodatek do kwiatów, a jubilera zamykają wcześniej niż kwiaciarnie i na pewno taniej nie będzie. Tak, jesteś pewien, że chcesz kupić kwiaty!

2. Które Pana interesują?

Sam widzisz sprzedawczynie nie ułatwią Ci sprawy. Niestety kwiaty są dla kobiet, a więc są różne i mają kolory. Mnóstwo kolorów, no i niestety kolory mają znaczenie. Saper przecina zazwyczaj jeden kolor, a ty w kwiaciarni masz ich znacznie więcej. Spóźniłeś się, więc zapewne masz już ograniczony wybór, ale wciąż jest tego sporo:

Tulipan – w sam raz na Dzień Kobiet, ale czerwony tulipan oznacza prawdziwą miłość, biały szczere intencje, a żółty beznadziejną i bezsensowną miłość.

Róża – to zawsze dobry wybór, ale znów czerwona to miłość, biała symbolizuje niewinność i wdzięczność, różowa jest oznaką przyjaźni, błękitna to symbol wierności, żółta to zazdrość, a pomarańczowa może wyrażać zdradę, ale też pożądanie lub namiętność (lepiej nie dawać teściowej).

Goździk – świetne kwiaty, ale dla cioci na imieniny, bo czerwone to podziękowanie i wdzięczność.

Bratek – Symbolizuje przyjaźń (może dla teściowej?)

Fiołek – Fiołki alpejskie i wonne wyrażają żal, jaki mamy do drugiej osoby. Inne rodzaje symbolizują radość i miłość.

Konwalia – Wyraża delikatność i subtelność. Kwiatki daje się w prezencie osobie, którą uważamy za bardzo ładną, ale jesteśmy zbyt nieśmiali, by powiedzieć jej to wprost.

Niezapominajka – Dając go kobiecie liczymy na stały związek i wyrażamy pragnienie, żeby o nas nigdy nie zapomniała.

Irys – Oznacza zaufania. Nie należy kupować niebieskich kwiatów, ponieważ oznaczają oziębłość.

Żonkil – Symbolizuje zazdrość o drugą osobę lub nieodwzajemnioną miłość.

Hiacynt – biały kwiat bez podtekstów, fioletowy – skłania bliską osobę do większej czułości i okazywania uczuć, błękitny – stałość w uczuciach, żółty – szczęście, zadowolenie z uczucia i związku

Chryzantema – nie ryzykuj! Zazwyczaj kwiat jest kojarzony ze smutkiem oraz tymi, którzy już odeszli. Podobno jest zupełnie inaczej jeśli chodzi o czerwoną, ale ja na Twoim miejscu bym już bardziej nie ryzykował…

Dobra, uspokój się już! Wiem, że nie masz czasu, a ja ci z kolorowanką mi wyjeżdżam.Skoro jesteś późno, to nie masz wyboru wielkiego. Bezpiecznie wybierz róże, najlepiej czerwone. Z okazji Dnia Kobiet mogą też być tulipany. Jeśli jednak wymieszasz kolory i kwiaty, to ich znaczenie kompletnie się rozmyje. Sorry! Rzeczywiście mogłem to od razu napisać. Teraz już z górki, ostatnie pytanie…

3. Jak duży bukiet?

Jak to ile? Tyle, żeby było dobrze! Zapewne na ten temat powstała nie jedna praca dyplomowa, ale tobie nie zostało już wiele czasu. Zapamiętaj dwie zasady – im więcej, tym lepiej oraz zawsze ilość kwiatów powinna być NIEPARZYSTA – czyli: 1, 3, 5, itd. no chyba, że kupujesz kwiaty na 8 rocznice ślubu, to może być ich 8. Jesteś już prawie w domu. Prawie… ale to nie moja wina, bo to Ty zapomniałeś! Dobra, policzyłeś ile masz do obdarowania kobiet? Jak to nie? Przecież prosiłem… No dobra, policzyłeś? Tak, teściową też!

To teraz się nie pomyl, żonie największe i czerwone, córkom możesz wziąć po jednym kwiatku, nie zbiedniejesz. Masz synów jak ja? To też weź, niech mamie dadzą w Dzień Kobiet, może jak będą starsi, to nie zapomną jak ty dzisiaj. Tak, na pewno weź też dla teściowej…

Całkiem możliwe, że się udało

Możliwe, lecz… musisz jeszcze ich nie połamać w drodze do domu i nie pomylić, co komu dajesz. Ale gdy będziesz to miał za sobą, to wcale nie oznacza, że jesteś bezpieczny, albo po prostu Ci się udało, bo korzystając z tego poradnika kupiłeś piękny bukiet. Zawsze może się okazać, że sąsiadka dostała większy… No cóż, następnym razem może nie zapomnisz.

Photo credit: Jinx! /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

Zrób coś dobrego, nie robiąc prawie nic

Zrób coś dobrego

Mamy początek marca, co oznacza, że każdy kto pracuje otrzymał już ze swojego zakładu pracy  PIT informujący o pobranych zaliczkach na poczet podatku. Zostało tylko rozliczyć się z podatku. Podatki musimy płacić niestety wszyscy i choć bardzo tego nie lubimy, nie unikniemy tego. Można jednak korzystając z tej przykrej okazji, zrobić coś dobrego. Coś, co właściwie nas nic nie kosztuje, bo już zostało przez nas zapłacone i wciągnięte do worka bez dna, jakim jest budżet Państwa. Możemy przekazać 1% swojego podatku.

Dlaczego warto przekazać 1%

Pieniądze z 1% są przekazywane w dobre ręce, czyli do organizacji pożytku publicznego, które muszą spełniać określone warunki i cały dochód przeznaczą na działalność pożytku publicznego. Czym jest ta działalność pożytku publicznego? Korzystając z informacji na stronie http://jedenprocent.pl/, organizacja pożytku publicznego zajmuje się:

  • pomocą społeczną
  • zapewnieniu zorganizowanej opieki byłym żołnierzom zawodowym
  • działalnością charytatywną
  • podtrzymywaniem tradycji narodowej, pielęgnowania polskości oraz rozwoju świadomości narodowej, obywatelskiej i kulturowej
  • działalności na rzecz mniejszości narodowych
  • ochroną i promocją zdrowia
  • działaniami na rzecz osób niepełnosprawnych
  • promocją zatrudnienia i aktywizacji zawodowej
  • działalnością na rzecz równych praw kobiet i mężczyzn
  • działalnością wspomagającą rozwój gospodarczy
  • działalnością wspomagającą rozwój społeczności lokalnych
  • nauką, edukacją, oświatą i wychowaniem
  • krajoznawstwem oraz wypoczynkiem dzieci i młodzieży
  • kulturą, sztuką, ochroną dóbr kultury i tradycji
  • kulturą fizyczną i sportem
  • ekologią i ochroną zwierząt oraz ochroną dziedzictwa przyrodniczego
  • porządkiem i bezpieczeństwem publicznym oraz przeciwdziałaniem patologiom społecznym
  • upowszechnianiem wiedzy i umiejętności na rzecz obronności państwa
  • upowszechnianiem i ochroną wolności i praw człowieka oraz swobód obywatelskich, a także działań wspomagających rozwój demokracji
  • ratownictwem i ochroną ludności
  • pomocą ofiarom katastrof, klęsk żywiołowych, konfliktów zbrojnych i wojen w kraju i za granicą
  • ochroną praw konsumentów
  • integracją europejską oraz rozwijaniem kontaktów i współpracy między społeczeństwami
  • promocją i organizacją wolontariatu

Wow! Jak widać jest tego dużo! Organizacje pożytku publicznego są wokół nas i proszą o naszą pomoc. Proszą o 1%, który został już przez nas opłacony, ale my możemy zdecydować do kogo trafi. De fakto, rozliczając roczny PIT, czyli robiąc nasz obowiązek wobec Państwa, możemy zrobić coś dobrego. Dla tych, co nie lubią naszych rządzących jest to też argument za tym, by przekazać 1%, ponieważ dzięki temu jest pewność, że pieniądze trafią tam, gdzie powinny.

Jak przekazać 1%

Przekazać 1% można poprzez wskazanie w rocznym rozliczeniu PIT, zazwyczaj znanym większości PIT-37, numeru KRS danej organizacji. Może to zrobić każdy, kto sam rozlicza swoje podatki i samodzielnie wypełnia swój PIT. Tylko tyle – wystarczy wpisać kilka cyfr? Tak, tylko tyle. Czy robiąc tak niewiele zdajecie sobie sprawę, jak dużo robicie dobrego? Pamiętajcie też, że samodzielne rozliczenie PIT, to też często korzyści w postaci ulg, np. ulga prorodzinna na dzieci. Ja przekazuję 1% procent od kiedy tylko pracuję i mogę to zrobić. Będę to robił nadal, ponieważ tym działaniem tak naprawdę pomagam sobie. Te pieniądze do mnie kiedyś wrócą – dobro zawsze powraca!

Po więcej informacji na temat 1% zapraszam na stronę:

http://jedenprocent.pl/

Jeżeli szukasz informacji na temat ulgi prorodzinnej w 2014 roku, to zapraszam:

http://rodzinneporachunki.pl/ulga-prorodzinna-rozlicz-pit-za-2014-rok/

Zawsze też możecie zapytać korzystając z komentarzy i formularza kontaktu na stronie. Zawsze odpowiadam.

Photo credit: Richard Grandmorin /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

Szczepionka przeciw głupocie

Głupia moda czy fakty?

Wiecie co mi się nie podoba w modzie na „nieszczepienie”? Że większość, która nie szczepi, nie ma pojęcia dlaczego to robi. Bo tak przeczytali w internecie? Bo robią to inni, a my lubimy przecież podążać za modą? Bo szczepionki szkodzą małemu dziecku? Szkodzą. Tak samo jak powietrze, którym oddychają lub woda, którą piją. Słodkie napoje i tuczące przekąski, palnie papierosów w pobliżu dziecka – to przecież nie szkodzi, ale szczepionki tak. Myślę, że równie dużo jest badań potwierdzających szkodliwość, jak i mówiących o tym, że szczepionki ratują życie. Chcecie ratować życie i zdrowie swoich dzieci i nie narażać ich niepotrzebnie? To mamy problem, bo ja też – dlatego zaszczepiłem swoje dzieci.

Człowiek + choroba = to skomplikowane

To gdzie te straszne choroby? Gdzie czarna ospa? Gdzie odra? No tak, odra to zły przykład – mamy kilka zachorowań na całym świecie w tym w Polsce. Ale przecież choruje tylko kilka osób prawda? Gówno prawda. Te choroby stanowią realne zagrożenie, ale nie tak łatwo zachorować. Mamy postęp w medycynie, ale również mamy nowe zagrożenia – choroby cywilizacyjne. Mamy dostęp do czystej i świeżej wody, leków i witamin. Mamy też alergie, zatrute środowisko, sztucznie przetworzone jedzenie, które w oczywisty sposób osłabiają odporność. Mamy też szczepionki, a dzięki nim mamy odporność zbiorową. Wiecie co to? Każde szczepienie uodparnia pojedynczą osobę, ale dzięki masowości więcej osób staje się odporna lub przechodzi chorobę łagodniej. Dzięki temu choroby się nie szerzą tak szybko, jakby mogły. To jednak tylko część prawdy. To jak jedna strona medalu.

Druga strona medalu

Odporność zbiorowa to dobra rzecz, lecz wypiera odporność naturalną zamiast ją uzupełniać. To dlatego, że lekko nam się zmienił tryb życia. Kojarzycie Wasze dzieciństwo? Było trochę inaczej niż teraz. Ja wychowałem się na wsi – niech rodacy z mojego miasteczka mi wybacza, że na czas wpisu odebrałem mojej miejscowości rodzinnej prawa miejskie. W każdym razie, była to wieś. Nawet krowy sąsiadka miała i konia. Psy i koty łaziły do woli po domu, a jajka brało się prosto z gniazda. Odporność naturalna, to ta nabyta w kontakcie z rzeczywistą chorobą i ta jest najskuteczniejsza, ale bardziej niebezpieczna – trzeba przeżyć chorobę. Tu pojawiają się szczepienia, które mają zapobiec takiemu przebiegowi zdarzeń, ale przenoszą zachorowanie na wiek niemowlęcy lub życie dorosłe – żadne szczepienie nie jest trwałe. O ile kiedyś, dzieci po prostu się karmiło piersią, co uodporniało dziecko na większość chorób, teraz jest z tym różnie – nie każda mama chce karmić piersią, ale przede wszystkim żyjemy w świecie o wiele bardziej sterylnym – trudniej o choroby. Trochę inaczej jest, gdy dziecko siedzi w domu, bo ma się nim kto zająć, a inaczej gdy idzie do przedszkola, gdzie spotyka inne dzieci – po prostu zaczyna chorować, bo ma kontakt z mikrobami. Mieszkam teraz w bloku i moje dzieciaki nie miały kontaktu z kotem czy kurami, bo nawet nie ma gdzie. Z drugiej strony, wiele chorób nazywanych było „chorobami wieku dziecięcego”, bo przechodziło się je w wieku dziecięcym, ale groźne były dla dorosłego – różyczka i świnka. Tylko ze szczepieniami u dorosłych jest jeszcze gorzej – jakoś nikomu nie po drodze. Wątpię, żeby ktokolwiek z dorosłych chciał się na te choroby szczepić w myśl zasady „po co mi to – przecież do tej pory nie zachorowałem”. A no po to, że to ty drogi rodzicu przynosisz większość chorób ze świata zewnętrznego do domu i chociaż przejdziesz je łagodniej, to z pewnością „sprzedasz” mikroby swojemu dziecku.

Szczepionka na głupotę

Problem w tym, że takiej szczepionki nie ma. Na ludzką głupotę nie wynaleziono nic skutecznego, a szkoda. Powoduje to naprawdę denną dyskusję na temat szczepień – każdy stoi przy swoim i pokazuje „jakieś” wyniki „jakiś” badań, najlepiej podpisanych przez prof., dr lub dowolnego innego szarlatana, który krzyknie „szczepienia wywołują autyzm”. Głupi lud to kupi lub co gorsza, przyjdzie mu do głowy „ospa party”, jako naturalna metoda wzmocnienia organizmu – oczywiście możliwości powikłań w tym śmierci nikt nie bierze na poważnie. Wiecie co mi to przypomina? Gdy ktoś krzyknie na plaży „rekin”, wszyscy natychmiast wyskakują z wody nie patrząc nawet czy ten rekin rzeczywiście tam jest. A jest się czego bać. Rekiny w 2011 roku zaatakowały 125 razy, z czego 25 śmiertelnie.  To teraz, spójrzcie na opakowania po papierosach – ostrzegają, że palenie zabija, powoduje raka i inne takie, jednak rocznie w wyniku palenia papierosów umiera 6 mln osób (sześć milionów)! Łatwiej więc zginąć od papierosów, niż w wyniku ataku rekina. Ze szczepieniami jest podobnie. Tutaj naszym rekinem jest NOP. Nie jest to nic niezwykłego, tylko możliwa do wystąpienia niepożądana reakcja organizmu. Oczywiście, że jest ona groźna, oczywiście, że może się przydarzyć i oczywiście, że może być przyczyną śmierci, tak samo jak choroba, przed którą szczepienie miałoby chronić. Tylko my wciąż słyszymy jak echo „rekin” i panicznie boimy się sczepień, a przecież nie o to chodzi, żeby nie szczepić w ogóle, tylko robić to z głową! Zamiast panicznego strachu, proponuję rozmowę z zaufanym lekarzem i podjęcie decyzji o szczepieniu/nieszczepieniu po zapoznaniu się nie z internetowymi rewelacjami, ale ze zdrowym rozsądkiem. Inaczej będzie wyglądać sytuacja, gdy dziecko siedzi z rodzicami w domu, a inaczej gdy idzie do żłobka/przedszkola, a jeszcze inaczej gdy wiesz, że w rodzinie występowały kiedyś odczyny poszczepienne.

Świadoma decyzja

Wciąż słyszę, że ludzie powinni sami decydować o sobie i o tym jak chcą żyć. I słusznie, bo tak być powinno, jednak wraz z wolnością bierz człowieku na klatę skutki swoich decyzji takie, jakimi są. Mamy publiczną służbę zdrowia, gwarantowaną przez konstytucję, leczenie jest wiec z naszych kieszeni. Szczepionki także. Koszt szczepionki jest jednak niższy niż leczenie szpitalne samej choroby i jej powikłań, a przymus sprawia, że dziś w Polsce na odrę choruje kilka, może kilkanaście osób, a w Niemczech, gdzie szczepienia na odrę są tylko zalecane, choruje już kilkaset osób. Przypadek? Nie sądzę. Pozostawiam do zastanowienia…

Tymczasem, jest coś, co możemy zrobić razem, by w przyszłości było lepiej. By lekarze nas informowali o wszystkich możliwych zagrożeniach, a producenci szczepionek nad nimi pracowali i ulepszali. Zapraszam do podpisania petycji dostępnej na stronie http://petycje.iozn.pl/szczepienia/. Myślę, że jej postulaty są całkiem do rzeczy i mogą się przysłużyć wszystkim, zarówno zwolennikom jak i przeciwnikom szczepień, ale to oceńcie sami.

Photo credit: Melissa Wiese /  Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)