Rodzicu uspokój się i zacznij myśleć

kropla wody

Afera!

I jak to w końcu jest? Jest afera, czy jej nie ma? Najpierw śmiercionośne Danonki, potem nie mniej gorsze Minionki, na domiar złego zła władza zakazała w szkołach słodyczy i teraz biedne dzieci chodzą z zapadniętymi brzuszkami. Kroplą goryczy (właściwie to ta kropla jest słodka), która przelała czarę, jest „afera wodna” z produktami typu woda+cukier – dla dzieci. Nie masz tego dość? Rodzicu uspokój się i zacznij myśleć.

Martwi mnie drodzy rodzice, że nie wyciągacie wniosków. Martwi mnie, że o takich rzeczach dowiadujecie się z blogów parentingowych, że wciąż nie wiecie co to jest OXIDANE i wciąż nie szukacie sami, a ślepo wierzycie innym. Że wciąż wierzycie w reklamy, darmowe obiady, promocje, i że wierzycie politykom… im to zapewne wierzycie i jest Wam wyjątkowo dobrze w tym kraju, bo nie chodzicie na wybory.

Ale ja nie o tym dzisiaj. Dziś będę lał wodę o wodzie (o wodzie z cukrem), bo patrząc po tym co się dzieje, po prostu muszę to skomentować. Zanim to jednak nastąpi, to wyjaśnię tym, co nie siedzą w internetach, czym jest afera wodna. A więc została wywołana, jak to zawsze bywa, bo ktoś zauważył oczywistą oczywistość, opisał to na blogu i zamieścił na Facebooku. Dalszy rozwój wypadków już był do przewidzenia. W internecie zawrzało. Rodzice są wstrząśnięci. Grupa posłów (nie ważne z której partii) tuż przed wyborami obieca, że ukarze sprawców tuż po wyborach, a na policję zaczną dzwonić zaniepokojeni ludzie widząc dziecko z wodą, w której jest o zgrozo, cukier! Zapewne taki brak odpowiedzialności powinien zakończyć się natychmiastowym odebraniem praw rodzicielskich i ciężkim więzieniem.

Jednym ze sprawców całego zamieszania jest ten artykuł, którego autor, niczym dziennikarz śledczy, odkrył tajemnicę równą odkryciu „Złotego Pociągu” w Wałbrzychu. Możecie przeczytać sobie (a nawet powinniście) ten artykuł:

No wiecie – dla dzieci, czyli ranking produktów udających wodę

W skrócie, bo nie każdy lubi dużo czytać, autor porównał skład kilku wód przeznaczonych dla dzieci(?) i wyszło mu, że… zawierają cukier. W sumie to zawierają dużo cukru. No dobra, nie oszukujmy się… tego cukru mają bardzo dużo… Wyszło nawet na to, co zapewne jest po części prawdą, że zdrowiej byłoby dać dzieciom Colę do picia niż, któryś z tych produktów „wodopodobnych”. Ale ja to wiem i nie robi to manie żadnego znaczenia. Nie dałem się na to nabrać tak samo jak na bezglutenowe płatki kukurydziane, chociaż glutenu kukurydza nigdy nie zawierała.

Wiem, bo nie tylko interesuje się tym, co je czy pije moje dziecko, ale też zdaję sobie sprawę, że jak coś ma w sobie cukier, to wcale nie znaczy, że jest dla dzieci. Wiem też, że od czasu do czasu im to nie zaszkodzi. Wiem też, że jak wypiją taką wodę, to nie dostaną innych słodyczy tego dnia lub nie dostaną danonka. A dlaczego? Bo wiem też, że co za dużo to nie zdrowo i akurat raz w tygodniu taka butelka z wodą i cukrem to aż nadto, zwłaszcza, że czasem dostają też inne słodycze.

Te „wody” za to doskonale się sprawdzają jak jedziemy z dziećmi na dłuższa wycieczkę samochodem, bo mają super zamknięcie dzięki czemu jej w aucie nie rozlewają, a ja nie muszę się zatrzymywać na autostradzie co 10 km, by mogły się napić. Do przedszkola czy szkoły bym tej wody nie dał, bo po prostu sam mogę ją w domu zrobić. Biorę wodę, wsypuję trochę cukru, mieszam i gotowe! Mogę nawet wykorzystać tę butelkę wielokrotnie… prawda, że produkty przygotowane w domu są zdrowsze? Wow! Albo mogę dać po prostu Colę, żeby było zdrowiej… chociaż to bardzo dziwne, że coli dzieciom do szkoły nikt nie daje. Prawda jest taka, że my po prostu w domu pijemy dużo wody – wszyscy – dzieci też, więc nie ma sensu im psuć jej smaku cukrem i jeszcze za to słono płacić.

Wrzućmy łyżkę dziegciu do tej słodkiej wody

Ja to wszystko wiedziałem, bo czytam etykiety i staram się być świadomym konsumentem. Tego uczę też swoje dzieci – rozpoznawać wartościowe produkty i nie wierzyć reklamie, że coś jest „dla dzieci”, a producentów obowiązują jakieś normy. To, że ktoś, coś, gdzieś tam napisał, nie zwalnia nas od myślenia. No jasne, że normy obowiązują, ale nas – rodziców. Po to własnie na opakowaniu są podane wartości odżywcze i wypisane są składniki, żeby każdy mógł sobie nawet orientacyjnie stwierdzić, ile zjada cukru, a potem gdy będzie się nudzić, to przeliczy sobie te wartości na jednostkę bardziej przyswajalną – na ilość łyżeczek cukru (w łyżeczce mieści się około 5 gram cukru), więc w takiej butelce jest około 2 łyżeczek cukru. Mało? Dużo? To zależy ile jeszcze innych rzeczy spożywamy z cukrem, a uniknąć cukru nie sposób, więc okazać się może, że dziennie zjadamy całą cukiernice cukru – zwłaszcza nasze dzieci. A wiecie jakie są przepisy w tej mierze? Producent może na przykład wyprodukować kiełbasę z psa i zmielić wraz z nim łańcuch i budę – musi spełnić tylko dwa warunki (łańcuch i buda nie szkodzą – nie ma na to żadnych badań). Pierwszy, to wypisać cały skład na etykiecie, czyli musi musi podać ile procent jest psa, ile łańcucha, a ile budy. Jeżeli zatai skład, lub proporcje, to może dostać karę – chyba, że poprawi etykietę. Drugi warunek jest prostszy – musi Cię przekonać, żebyś to kupił. To już trudne nie jest, bo przecież kupujesz słodzoną wodę, „zdrowe” mleczne kanapki, danonki pełne wapnia i super suplementy, bez których nasze dzieci nie miałby siły dojść z mieszkania do windy.

Słusznie więc oburza się kolega z bloga scinkiJAscinki, który każe zachować zdrowy rozsądek i piszę, żeby nie popadać ze skrajności w skrajność – słusznie, bo ja nie znoszę wszelkiej maści ekstremistów. Zgadzam się z nim zupełnie, że czasem świat wygląda zupełnie inaczej niż przedstawiają to media czy blogi, które czasem dla sensacji trochę wypaczają rzeczywistość i ją przedstawiają troszkę ciemniejszych barwach. Zresztą ktoś ostatnio zwrócił mi uwagę na Facebooku, że piszę o otyłości dzieci, a przecież jakoś tych dzieci na ulicach nie widać, więc w czym jest problem i dlaczego się czepiam pisząc o otyłości u dzieci? Bo jest mała, subtelna różnica, gdy JA zjem batonik, a ten sam batonik zje moje 4 letnie dziecko. Dlatego ja zastanawiam się, czy dać dziecku ten batonik. Bo wiecie, kiedyś facet usłyszał od lekarza, że nie wolno mu wypić więcej niż kieliszek wódki dziennie, jednak następnego dnia lekarz spotkał faceta kompletnie pijanego na ulicy. Okazało się, że posłuchał zaleceń lekarza i nie pił więcej niż lekarz kazał, tylko że nie tylko u niego się leczył… Więc ta jedna butelka wody z cukrem też nie powinna zaszkodzić, chyba że herbatę też słodzicie…

Rodzicu uspokój się i zacznij myśleć

Ale nie w tym problem, by nie dawać dzieciom słodyczy, prać w orzechach, wodę czerpać z własnej studni głębinowej a na balkonie mieć własną plantację fasolki szparagowej i marchewki – ekologicznej oczywiście. Problem w tym, że jak przy wszystkim trzeba zachować umiar, choć jako inżynier nie lubię tej nieokreślonej „jednostki”, bo dla każdego „umiar” będzie znaczył co innego. Liczę więc na odrobinę zdrowego rozsądku i doświadczenia. Trzeba też pamiętać, że reklamy kłamią, darmowe obiady nie istnieją, słodycze wcale niekoniecznie są dla dzieci, a za promocje kiedyś zapłacimy my sami. Czytajmy więc książki dzieciom, ale zerkajmy też na etykiety. Z nich też można się wiele do wiedzieć o świecie, a na pewno tego jak próbują nas co niektórzy oszukać. Wtedy nie będzie kolejnej afery.